Białe sukienki, kręcone loki, wierszyki, kwiaty i oczywiście prezenty... To tylko możliwe skojarzenia z uroczystością Pierwszej Komunii Świętej. Ale może być inaczej! Posłuchajcie rozmowy w Radiu eM o wspólnej drodze całej rodziny na spotkanie z Jezusem w Najświętszym Sakramencie.
Rodzice, którzy zdecydowali się na wymagającą przygodę 'barankowego” przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej nie kryją emocji. Jest dużo radości, ale też wzruszenia. Okazuje się, że przez te kilka miesięcy przy katowickim klasztorze dominikanów zawiązała się wspólnota, obcy ludzie stali się sobie bliscy, a rodzice, którzy chcieli coś zrobić dla swoich dzieci, sami dostali najlepszy prezent - odnowili, a czasem odkryli na nowo swoją wiarę. Jakie motywacje towarzyszyły im na początku? Dlaczego często z gromadką dzieci przyjeżdżali na spotkania, ile czasu i wysiłku to kosztowało?
- Kilka lat temu uczestniczyłem w tradycyjnej Komunii Świętej - hałas, flesze, fryzury, suknie... Nie chciałem tego dla moich dzieci. Dla nas ważna jest prostota, wolność i brak schematów. To naprawdę robi różnicę, że nie ma prób, wierszyków, podziękowań.
- Zależało nam na przygotowaniu, które dotyka istoty spotkania z Panem Jezusem, a nie jest zabieganiem o rzeczywistość zewnętrzną. Chodzi też o naszą rodziców relację z Panem Jezusem, aby o nią zadbać i móc się nią dzielić, żeby to miało wpływ na nasze dzieci.
- Ważne też to, że nie ma prezentów. Tym prezentem jest sam Pan Jezus. Nie ma wyszukanych strojów, dzieci ubrane są w proste alby i wcale im tego wszystkiego nie brakuje, są jeszcze wolne od presji rówieśników.
Co tydzień wspólna rodzinna Msza Święta, raz na miesiąc spotkania dla rodziców i dzieci, co jakiś czas wieczorne modlitwy dla samych rodziców, które - co zawsze podkreśla o. Przemysław - warto połączyć z randką, po prostu wrócić do domu dłuższą drogą i znaleźć czas dla siebie. Do tego dwa rekolekcyjne wyjazdy weekendowe jesienny i wiosenny. Dużo? - Na początku wydawało się, że tak, że trudno to pogodzić z tempem życia, obowiązkami. Później zaczęło nam brakować spotkań, sami umawialiśmy się, by spędzić czas z innymi rodzinami. Znaleźliśmy zrozumienie, wsparcie, modlimy się za siebie nawzajem.
- Wyjeżdżamy z poszerzonym sercem, możemy dzielić się swoimi trudnościami, nie jesteśmy sami.
Chodzi też o to, by dzieci były obok wtedy kiedy się modlimy. Niby robią milion innych rzeczy, dłubią w nosie, ale potem okazuje się, że widzą, doświadczają, są z nami w tej modlitwie!
Warto też posłuchać jak to wszystko się zaczęło. O. Przemysław Ciesielki opowiada o pierwszych wspólnych Mszach rodzinnych, które organizował w Warszawie razem z Olą i Marcinem Sawickimi. Ze spotkań, pasji, modlitwy i konkretnych potrzeb zrodziły się „Baranki”. Zainteresowanych zachęcamy, by poczytali i posłuchali.
Dla zainteresowanych "Barankami" kilka słów od Oli Sawckiej i o. Przemysława Ciesielskiego na następnej stronie:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...