Najważniejszy tekst literacki ostatniego stulecia.
Z tego prostego powodu, że żaden inny nie wywołał tylu debat i kontrowersji. Zakazano go w ZSRR natychmiast po wydaniu. Przez całe lata 50. i 60. XX wieku egzemplarze przemycane zza żelaznej kurtyny skłaniały czytelników do przypuszczeń, że „George Orwell” to pseudonim sowieckiego dysydenta, działacza podziemia albo dezertera. Myśleli, że nikt inny nie stworzyłby tak trafnego modelu sowieckiego reżimu.
Recenzenci z Zachodu, zwłaszcza z Ameryki, dochodzili do podobnego wniosku: dawny lewicowiec wycofywał się ze swoich poglądów, po tym jak się przekonał, że sowiecki komunizm jest co najmniej równie zły jak nazizm. Orwell się z tym nie zgodził:
Niektórzy recenzenci Roku 1984 sugerowali, że zdaniem autora właśnie to albo coś podobnego wydarzy się w ciągu kolejnych czterdziestu lat w świecie zachodnim. Nie jest to prawda. Myślę, że (…) coś takiego jak Rok 1984 mogłoby się wydarzyć. Jest to kierunek, w którym obecnie zmierza świat; ów trend jest głęboko zakorzeniony w politycznych, społecznych i gospodarczych fundamentach współczesnej sytuacji na świecie.
Pisał o tym szerzej w liście do Francisa A. Hansona, amerykańskiego przywódcy związku zawodowego, który chciał polecić książkę innym działaczom, niepokoił go jednak fakt, że jest tak wychwalana w prasie konserwatywnej. Orwell zaczyna od stwierdzenia, że to „NIE JEST (…) atak na socjalizm czy na brytyjską Partię Pracy (którą popieram) (…)” – a tak twierdziło kilku amerykańskich recenzentów i dziennikarzy. „Nie mam przekonania, że społeczeństwo, jakie opisuję, n a p e w n o zaistnieje, jednak wierzę (uwzględniając oczywiście fakt, że książka jest satyrą), że coś podobnego m o g ł o b y zaistnieć”. Stwierdza, że jedna z wersji jego politycznej dystopii została stworzona przez nazistów, a inna miała się dobrze w obszarach kontrolowanych przez naszych dawnych sojuszników, ZSRR, a ponadto wyrażał swoje wątpliwości co do liberalnej demokracji. Pokonała ona faszyzm i teraz zbroiła się przeciw zagrożeniu ze strony bloku sowieckiego, ale być może istniała jakaś wrodzona ułomność, która miała ją zeżreć od środka i skutkować powstaniem świata, który zniszczył Winstona Smitha? Powieść była pod tym względem podsumowaniem problemów, z którymi Orwell mierzył się przez poprzednie dwadzieścia lat.
Kiedy zbierał materiały do Drogi na molo w Wigan, widział, jak puste obietnice Mosleya zwyciężyły ze zdrowym rozsądkiem i faktami podczas wieców na ubogiej północy Anglii. Prole z Roku 1984 nie dostrzegają natury świata, w którym żyją, wystarcza im, że mają dość alkoholu, pornografii i okazji do rozmnażania. Wbrew sobie Orwell odkrył coś podobnego do tej mieszaniny apatii i taniego hedonizmu podczas swoich podróży w najuboższe obszary Lancashire i Yorkshire. Mieszkańcy żyli lepiej niż prole, lecz byli w równym stopniu pochłonięci bezmyślną konsumpcją, choć odrobinę wystawniejszą, bo obejmującą takie tanie luksusy jak ryba z frytkami, rajstopy ze sztucznego jedwabiu, łosoś z puszki, czekolada, mocna herbata, kino, radio, piwo i zakłady piłkarskie. W przeciwieństwie do proli mieli prawo głosu, co skłania do zastanowienia nad przekonaniem Winstona, że gdyby prole zyskali siłę, mogliby zmienić status quo.
Orwell pozostawał oddany liberalnej demokracji i Partii Pracy, być może jednak przewidział także rolę klas niższych jako siły napędowej populizmu, zwłaszcza prawicowego, w którym poczucie wspólnoty i możliwość refleksji zostaną zepchnięte na bok przez instynkt i interesowność. Jego artykuły i broszury opublikowane w czasie wojny i niedługo po jej zakończeniu zawierają motywy, które miały powrócić w powieści. W tekstach o wizji zjednoczonej Europy przedstawia brytyjską klasę robotniczą jako grupę, która najprawdopodobniej udaremni ten plan: patrzącą do wewnątrz, z natury ksenofobiczną i wrogą względem obcych idei i stylów życia. Oczywiste jest, że była to inspiracja dla proli jako uwięzionych w ledwie pamiętanej wizji przeszłości, z której przetrwało jedynie niejasne pojęcie angielskości. Przyjrzyjmy się temu fragmentowi:
szmatławe gazety, przynoszące prawie wyłącznie wiadomości sportowe, opisy zbrodni i horoskopy; tu powstawały sensacyjne powieścidła, filmy ociekające seksem oraz (…) śpiewki komponowane mechanicznie (…).
Jest to zwięzły opis materiałów, w tym także książek, wytwarzanych przez Departament Literatury, w którym pracuje Julia. Prolom dają one możliwość prymitywnej konsumpcji, odwracają uwagę od czynności takich jak myślenie. O’Brien wyjaśnia Winstonowi, że prole nigdy nie wywołają żadnego powstania, gdyż są zbyt pochłonięci śmieciami. „Proletariat nigdy się nie zbuntuje ani za tysiąc (…) lat”, ponieważ aby grupa chciała zmienić swoją sytuację, potrzebne jest „potajemne gromadzenie wiedzy, stopniowe oświecanie ludzi (…)” , a to zostanie zduszone przez masową rekreacyjną głupotę. W Roku 1984 oparta na sensacji fikcja pisana jest przez maszynę i choć nie zastąpiliśmy jeszcze autorów literatury popularnej komputerami, departament Julii przepowiada schematyczny charakter bestsellerów takich jak Pięćdziesiąt twarzy Greya. Na okładce pojawia się nazwisko James, lecz o jej racji bytu decyduje powtarzalna masowa produkcja, a sama autorka jest zbędna jako jednostka inteligentna i twórcza. Produkowane maszynowo śmieci podobne do tych nadzorowanych przez Julię zdają się dziś rzeczywistością...
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Orwell. Człowiek naszych czasów". Autor: Richard Bradford. Wydawnictwo ZNAK.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...