Krótkie opowiadanie specjalnie na Dzień Dziecka.
Tamtego ranka kot Znaczek jak zwykle wylegiwał się na swoim kocyku, w oczekiwaniu na drugie śniadanie. Pierwsze zjadł już co prawda dawno, dawno temu (trzy godziny to była przecież wieczność, zwłaszcza licząc ją w kocich snach), ale, póki co, postanowił nie robić z tego problemu, więc po prostu cierpliwie sobie leżał, ziewając tylko co kilka minut. Na miauczenie było jeszcze zdecydowane za wcześnie.
- Nie róbmy scen… - pomyślał sam do siebie i rozejrzał się wkoło.
Zaplecze nie przedstawiało się szczególnie atrakcyjnie. Regały z pudłami, plastikowymi pojemnikami, jakieś porozrywane paczki, z których nie wszystko jeszcze powyciągano… - nic tylko udawać, że się tego nie widzi. Co tam udawać? Zamykać oczy i spać!
A jednak kocisku nie było dane już zasnąć. Usłyszał jakiś rumor w bardziej oficjalnej części sklepu, więc niby to się zaniepokoił, niby zainteresował… W każdym razie, przeciągnął się, ekspresowo wstał z kocyka i pełnym kociego wdzięku krokiem pomaszerował w stronę kontuaru, przed którym stał jakiś nieznany mu człowiek, obsługiwany przez pana.
Charakterystyczny dźwięk oznaczał, że pan uchylił stołową gablotę ze srebrnymi monetami i zaczął wyciągać z niej jakieś pudełeczka, których Znaczek nie uważał za godne zainteresowania.
- Szkoda że nie znaczki… - zadumał się kot i mógłby przysiąc, że w uszach usłyszał specyficzny szelest cienkich, papierowych bibułek, oddzielających od siebie grube stronnice w klaserach.
Lubił ten ostry, przeszywający dźwięk. Zwykle od razu wskakiwał wtedy na ladę i z nieskrywaną, kocią ciekawością, wpatrywał się w znaczki oglądane przez klientów sklepu dla kolekcjonerów. Ci jednak coraz rzadziej przychodzili tu właśnie po nie. Ostatnio pytali niemal wyłącznie o srebrne sztabki i monety.
- Inwestycja, inflacja, lokata… – słowa te padały kilkadziesiąt, a może i kilkaset razy dziennie. I nigdy w odniesieniu do znaczków. Tylko do monet i sztabek.
- Sreberka. Śmieszne krążki… - Znaczek znał kiedyś pewną kotkę, uwielbiającą uganiać się za nimi, gdy akurat któraś spadła na ziemię i można było pograć nią w kociego cymbergaja albo hokeja, ale on sam gardził tymi grami. Uważał je za rozrywki dla dzikusów i nieokrzesańców. Znaczek wolał raczej święty spokój i jeszcze świętszą kontemplację. Te zaś zapewniały mu… znaczki.
*
Wczoraj wieczorem, na przykład, do sklepu wszedł starszy, postawny mężczyzna. Jedyny, który tego dnia pytał o znaczki. Interesowały go tematy marynistyczne, w szczególności dawne żaglowce.
- Oczywiście. Mam coś takiego – błyskawicznie odpowiedział pan i zaczął pokazywać klientowi statki fenickie, egipskie, fryzyjskie…
- Kojarzę te znaczki. A coś z czasów wyprawy Kolumba?
- Ooo… Chwileczkę – pan odwrócił się i sięgnął na półkę po inny klaser, w którym znajdowały się nieco większe i bardziej kolorowe znaczki kubańskie. Zwłaszcza te z wielkimi, czerwonymi bądź czarnymi krzyżami na białych żaglach, prezentowały się przepięknie, bo błękit nieba, granat morza oraz kompasy, sekstansy, czy fragmenty map wokół nich, wizualnie dopełniały całości.
Znaczek od razu wskoczył na ladę, by też się im poprzyglądać. W pierwszym odruchu klient cofną się nieco speszony, ale chwilę później oglądał już morskie serie wraz z kotem przy boku. Człowiek przez lupę, kocisko zaś swym doskonałym, wszechwidzącym wzrokiem.
Znaczek widział bowiem rzeczy, których ludzie nie dostrzegali. Gdy oni koncentrowali się na masztach, burtach i pokładach, on dostrzegał unoszące się nad nimi mewy, pływające w oceanie ryby, a nawet szczury ukrywające się w ładowniach. To o nich śnił później długimi, kocimi godzinami. Uganiał się za nimi, polował na nie, choć ludzie w ogóle ich tam nie widzieli…
Tak było wczoraj, a co przyniesie dzisiejszy dzień?
*
Znaczek znudzony już nieco obecnością człowieka w kółko oglądającego te same srebrne sztabki i monety, i nie mogącego się na żadną zdecydować, zaczął w końcu miauczeć, domagając się drugiego śniadania.
- Przepraszam na momencik… - pan wiedział, że nie ma co brać Znaczka na przetrzymanie. Gdy tylko robił się głodny, stawał się nieznośny, więc lepiej było od razu dać mu jeść i szybko wrócić do klienta. Poszedł więc na zaplecze, by z małej lodówki wyciągnąć puszkę z kocią karmą.
Wtedy jednak klient, korzystając z okazji, postanowił schować jedną z zostawionych mu do oglądania srebrnych monet, do kieszeni. Pan pewnie by się nie zorientował, ale Znaczek, kątem oka, zauważył dziwny, niespokojny ruch człowieka, więc teraz zaczął miauczeć jakby ktoś nadepnął mu na ogon albo wręcz obdzierano go ze skóry.
- Znaczek, co się stało?! – zaniepokojony pan wychylił głowę z zaplecza, a speszony klient szybkim ruchem próbował odłożyć monetę na ladę. Nie bardzo mu to jednak wyszło. Ewidentnie było widać, że miał ją już w swoje kieszeni.
- Tooo… Ja chyba tę wezmę. Taaak, wezmę ją. Ju-uż płacę… – wyjąkał podenerwowany, po czym sięgnął po portfel i próbował jakoś zgadać, czy rozładować całą sytuację. – Kartą? Kartą można?
Kilka sekund później przyłożył ją do terminala i wyszedł ze sklepu, nie zabierając nawet paragonu. Znaczek obserwował go swym przenikliwym i groźnym w tym momencie wzrokiem, póki ten nie zniknął za oknem.
- Widziałeś Znaczek, jaki cwaniaczek? – zapytał pan, przekonany o tym, że to właśnie on przyłapał potencjalnego przestępcę na gorącym uczynku. – Okazja czyni złodzieja, nie ma co… Dobrze, że się zorientowałem.
Zdumiony Znaczek spojrzał na pana spode kociego łba z dezaprobatą, ale nic na to nie miauknął. Drugie śniadanie już przecież na niego czekało - w miseczce, na zapleczu - a ono samo się nie zje.
A potem? Podrugośniadanna drzemka i pewnie powrót pod pokład kolumbowej karaweli. Ileż tam szczurów do pogonienia i wyłapania! Ileż kajut do przeczesania! Mew do postraszenia!
- Że też ci ludzie tak mało widzą... Co oni by zrobili bez naszego kociego wzroku? – zadumał się Znaczek i podreptał jeść.
KONIEC
Radiowa Dwójka zaprasza na dzisiejszą premierę „Kanału” według prozy Jerzego Stefana Stawińskiego.
Pracownicy Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków ruszyli w teren liczyć straty.
W zabytkowym kościele św. Doroty zabrzmią kompozycje rumuńskie, mołdawskie i ukraińskie.
Ukazała się książka pt. "Tylko podaj rękę. Ks. Marian Subocz" autorstwa Alicji Górskiej.
Na Wawelu można oglądać nową, arcyciekawą wystawę. A u nas dziś mała galeria zdjęć na zachętę.