Opowieść kapliczkowa

Wszystko płynie, przemija... Kapliczki i krzyże z nami zostają. I dobrze.

Nie wiem skąd i jak, ale Łoni - czyli Pan Redaktor - majom recht. W takiej formie - za troje - się sam kiedyś uprzejmie zwracano. Faktycznie, Jostont rajzuje, jak się to kiedyś godało, palcem po landkarcie. W Pyrzowicach przy fligrach był roz w życiu. Mokrym od płacek pożegnania taszyntuchem winkowoł – nie topiąc bólu rozstania w winie, jak można by to opacznie obecnie zrozumieć - ino po downymu kiwoł tom sznuptychlą i kiwoł. Może nawet i ślimtoł. Co chopskie serce musi znieść skuli łodfurgajoncego puchu marnego – komu pszoć, co halać? To jest dopiero egzystencjalnie richtig sformułowane - oto jest pytanie.

Opa od Jostonta – wtorego Jostont na łoczy nie widzioł, ale tak zastało mu to przekazane – mioł post factum powiedzieć - jak już trocha tu i tam był w sensie veni vidi und kaputt - wszędzie jest modre niebo i takie albo inne chałpy. Ale to nie tłumaczy holistycznie tego Jostontowego fenomenu bezrajzowanio.

Nie wiem, czy na Janowie istniał kompleks Podmiasta, czyli Janowa Miejskiego należącego do Mysłowic. No, bo jak tam był miejski, to jaki był tu, kaj Jostont mieszkoł? Odpowiedź sama ciśnie się na usta.

Podmiasto kojarzy się Jostontowi z piekarnią Sieji, kaj był za bajtla posyłany, coby stoł w raji za chlebym. Niby pokrewieństwo, ale jakieś downe, nie szło iść po zadku i dostać tyn chlyb. Jak już Siejino powiedziała, że koniec szubu, oznaczało to bite dwie godziny stonio i suchanio klachanio wesołych kumoszek i matron z Jonowa i Podmiasta– Jostont wyrabiał w sobie ten sposób prawie że kardynalną cnotę słuchania. Ale w sobota Jostont kupowoł bysztelowane dwie blachy krepli – 60 sztuk. Dzisiaj już ani śladu po tej piekarni – dom całkowicie przebudowany. Panta rei.

Ale każdy na Janowie wiedzioł, że przed Podmiastem – czyli jeszcze u nos na wsi – jest punkt orientacyjny znany pod nazwą Pod Krzyżym. Ten krzyż przydrożny zostoł postawiony w roku 1818. Jostont jeszcze pamiynto, jak na szpilplacu naprzeciwko, czyli na Plantach groł fusbal. Teraz ani śladu po Plantach, stow tysz zasypany – wjazd na A4.

Ale przydrożny krzyż dalej stoi, tak jak w wielu innych miejscach górnośląskiego hajmatu. To była zawsze ziemia ora et labora. W epoce już rozpowszechnionych zdjęć gazetowych, ilustracje górnośląskich krzyży przydrożnych i kapliczek pojawiały się w „Oberschlesien im Bild”, dodatku do gliwickiego „Wanderera” oraz w dodatkach do katowickich gazet, jak np. „Polonia”. Kultowym zdjęciem w tym zakresie jest ilustracja na tytułowej stronie pierwszego numeru katowickiego miesięcznika „Śląsk” z 1995 roku – krzyż, familoki, huta. Chyba na Frynie w Rudzie Śląskiej, aber ohne Gewähr abo nawet i Gewehr. Ja, wszystko płynie, przemija, kapliczki i krzyże z nami zostają. I dobrze.

Mama od Jostonta przyniosła kiedyś do Jostont-House czorny krzyż, wtory kajś znolozła wyciepniynty na hasioku. Z zadku na mesingowej blaszce stoi Bogutschütz .Krzyż wisioł już w kuchni nad stołem jeszcze przed Jostontym.

Opowieść kapliczkowa   Stefan Pioskowik Krzyż w kuchni.

Jak blank mały Jostont coś tam za bardzo wyprawioł, to był kładziony na stół i za chwila był spokój, gdyż uśmiechnięty spoglądał na wiszący nad nim krzyż i coś w dźwiękach wtore umioł wydawać z tym krzyżem jakby rozprawioł.

Po latach stwierdził, że i krzyż uśmiechał się do niego. Teraz na sidlungu krzyż wisi tysz w kuchni, ale nad drzwiami. Jak jeszcze procesja na Boże Ciało miała ołtarz pod jego blokiem, to był wieszany na balkonie.

To doświadczenie z dzieciństwa Jostont spróbował oddać jak to u niego, krótko i zwięźle, w dwunastu linijkach, w tzw. jonowikach, no, bo jak są limeryki, to co, Jonów nie może? Dyć że może. Taki Baildon John – ja, jo wiym, że łon to nie z Zielonej Wyspy – ale ze Szkocji. Przyszedł wtedy do nos. Za chlebem.

Was war das für ein Stern
Am Himmel stand er fern
Als ich ihn zum ersten Mal erblickte
Auf dem Rücken liegend ihm nickte

Es war kein Stern
Es war ein Kreuz
Schwarzes Holz
In unserer Küche

Es hing an der Wand
Wer wen damals fand
Es entstand ein Band
Kein Leben am Strand

I to mógłby być następny powód, dla którego Jostont nie wygrzywo się na roztomajtych mniej lub bardziej egzotycznych plażach, bo ten gydicht tłumaczy się na drap z naszego na nasze dzięki AI i małych tradycyjno-mózgowych ingerencjach mniej więcej tak:

Czym była ta gwiazda?
Tam daleko na niebie
Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy
Leżąc na plecach i przytakując jej głową

To nie była gwiazda
To był krzyż
Czarne drewno
W naszej kuchni

On wisiał na ścianie
Kto kogo wtedy znalazł
Więź została utworzona
Nie ma życia na plaży

Ano nie ma, jak już, to na takiej dość kamienistej i zacienionej, żodne Sunshine Reggae. Ale Jostont tak się myśli – przecież jego przodkowie, jak tak przynajmniej od tego 1818 roku mijali też krzyż, jak szli do kościoła w Mysłowicach, to oni nie mieli pojęcia o plaży – Bismackheringów nawet jeszcze nie było - i innych rzeczach bez wtorych dzisiejszy człowiek ma być nieszczęśliwy – a mimo to żyli i mieli udany letni sezon żniw – w Bolinie szło się jeszcze bez uszczerbku na zdrowiu potoplać a słońce świeciło tak jak zawsze, maślonka na polu w połednie smakowała jak dzisiej…niech się każdy wpisze co mu pasuje, ale łona wtedy była tradycyjno, czyli dzisiej eko, bio und so weiter und so fort.

Następny gydicht powstał w tym samym czasie, niewątpliwie jest powiązany z tym poprzednim, ale opisuje sytuację sprzed kilku lat:

Ein Wegkreuz steht neben der Haltestelle
Schlichte oberschlesische Gebetskapelle
Ein Stück Garten wurde dafür abgegeben
Um den hier Betenden Segen zu geben

Unter dem Kreuz stehe jetzt ich
Der Gekreuzigte blickt auf mich
Sieht meine verzweifelte Person
Was führt dich zu mir mein Sohn

Zwei Wochen werde ich hier pilgern
Besser der Kelch wäre von mir fern
Ich bitte dich mich zu erhören
Ich und die Mutter dir gehören

Kąsek tego ogródka, to upuściła rodzina mojej koleżanki Asi. Autobus jeździł co dwie godziny, a czerwiec buchoł rozgrzonym żarym jak nie przymierzając piosek na Copacabanie w połednie. W socjologicznym pojęciu języka kultury dominującej prezentuje się to jak poniżej:

Przydrożny krzyż stoi obok przystanku autobusowego
Prosta górnośląska kapliczka modlitewna
Na ten cel oddano kawałek ogrodu
Aby dać błogosławieństwo tym, którzy się tu modlą

Pod krzyżem teraz stoję
Ukrzyżowany patrzy na mnie
Widzi moją zrozpaczoną osobę
Co cię do mnie sprowadza mój synu

Dwa tygodnie będę tu pielgrzymował
Lepiej, żeby kielich był daleko ode mnie
Błagam, wysłuchaj mnie
Ja i matka należymy do ciebie.

Dwa powody, dla których Jostont nie ma potrzeby rajzowania, zostały już chyba wyczerpująco omówione. Jak się to tak szwandruje, wszystkie dobre rzeczy są trzy, to czas i miejsce przytoczyć ten trzeci, nojważniejszy, z wartością dodaną, jak się czyta pierwsze litery w oryginale z góry na dół, na wszelki wypadek wytłuszczone, bo zicher ist zicher, czyli po prostu akrostych:

BEKENNTNIS
Ohne dich wäre ich ein anderes Sein
Bestimmt nicht durch deine Schwächen und Stärken
Enigmatisch sprichst du mit mir
Reich ist dein Wortschatz im Alltag nicht
Seelenverwandten macht das nichts aus
Charismatisch wirkst du aus
Heilig und splitternackt
Liebe besteht aus kleinen Worten
Erinnerungen wecken dich stets zum Leben
Scherzhaft und ernst ist dein Spiel
Irrational mit mir und uns
Entlaufen kann ich dir trotz allem nicht
Nirgendwo würde ich meine Erlösung finden

No i jak tu po takim wyznaniu rajzować choćby na chwila? Nie, w moim przypadku to się nie do i chyba byłoby do mnie kontrproduktywne. Pamientom, jak Uthemann na Wilhelminie zawarli, to zaroz zaczyło mi brakować tego pomarańczowo – żółtego luftu. Chociaż niewtórzy to godajom, że trzeba, bo dopiero z perspektywy się lepiej widzi i przede wszystkim bardziej rozumie. Votum separatum. Wracając do naszych baranów, jak to podobnież mawiają Francuzi, czas na pierwsze tłumaczenie tego programowego gydichtu:

WYZNANIE
Bez ciebie byłbym innym bytem
Nie determinowany przez twoje słabe i mocne strony
Enigmatycznie do mnie mówisz
Twoje codzienne słownictwo nie jest bogate
Bratnie dusze nie mają nic przeciwko temu
Twój wpływ charyzmatyczny
Święty i zupełnie nagi
Miłość składa się z małych słów
Wspomnienia zawsze ożywiają cię
Żarty i powaga to twoja gra
Irracjonalna ze mną i z nami
Mimo wszystko, nie mogę od ciebie uciec
Nigdzie nie znalazłbym zbawienia

Mowa jest o moim, naszym, waszym hajmacie, małej ojczyźnie, stronach rodzinnych, czyli o Górnym Śląsku. A jak z tym gydichtym doł się rady jedyny mi znany światowy translator obsługujący język śląski?

SPOWIEDNIE
Bez ciebie bōłbych inkszo istotōm
Niy zdeterminowany bez twoje siyły i słabości
Ôdpowiadasz ze mnōm enigmatycznie
Wosz dziynny zasōb słownictwa niy ma bogaty
Soulmates niy majōm nic przeciwko
Twoje charyzmatyczne wpływy
Świynte i do kōńca naga
Miłość skłodo sie z małych słōw
Wspomniynia dycki prziwrocajōm ci do życio
Żarty i poważność to twoja gra
Iracjōnalne ze mnōm i nami
Mimo wszyjskigo niy mogōm ôd ciebie uciec
Nigdzie bych niy znod zbowiynio

Translator musi jeszcze chyba popracować nad sobą – soulmates, niby ja, ale to po śląsku? Widza soul, słysza Aretha Franklin, to drugie kojarzy mi się z paragwajskim tyjym. Może Blues Brothers – jeronie, tysz nie, bo brakuje Sisters, a łone som teraz mocko empfindlich.

Jostont jest zdania, że przez ten zaproponowany czy też przyswojony już może anglicyzm, język śląski udowadnia po raz kolejny ponad wszelką wątpliwość swoją żywotność, prężność i progresywną dynamikę rozwojową, nawet, jeśli na razie w codziennej komunikacji werbalnej może to wychwycić tylko bardzo cierpliwe ucho – pora razy na dzień, jak dobrze idzie. Ale Jostont je dzięki ibungom w piekarni na Podmieściu mo. No niy?

«« | « | 1 | » | »»

Reklama

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama