publikacja 25.08.2025 09:45
Literówka powiadacie? A, to można się pomylić jak przy tym tu, kajś tam kiedyś zasłyszanym przez Jostonta jak był jeszcze bajtlym i co leciało tak: A z kałuży się wyłania hipopotam powiadacie – nie, to tata po wypłacie.
Nie, to nie jest żadna literówka, Jostontowi nie chodzi o szlam, chociaż był on – bo już chyba na skutek roztomajtych transformacji gospodarczych nie jest teraz aż tak bardzo - w naszym hajmatowym przemyśle dość powszechnie występujący.
Wiadomo szlomy były – i jako się wyżej rzekło, kobyłka u płotu – zdywersyfikowanej proweniencji – albo nawet w niektórych przypadkach w ogóle podejrzanej konduity. Jednym wpisały się gruby do sztambucha, inne miały za potków huty żelazne i nieżelazne, jeszcze inne to bliskie pociotki zakładów chemicznych.
Były czasy, kiedy duch czasu – pojęcie nie takie proste, a często gęsto takie sobie – wyprowadzało się jeszcze od Zeitgeist, bo filozofowi Heglowi tak to wyszło dialektycznie – teza – antyteza – synteza.
Kaum zu glauben aber wahr – czyli nie do uwierzenia ale prawdziwe – w języku angielskim figuruje to też jako zeitgeist. Jostont nie umiał w to uwierzyć, oczy przecierał ze zdziwienia, sprawdził w trzech słownikach plus konsultacja u tłumacza – aber so ist es meine Kids.
Dialektyczny był – i niewykluczone, że kaj nie kaj jest dalej – także materializm. Został on wymyślony przez dwóch takich fest brodatych synków – może byłoby lepiej, jaby się urodzili później, mogliby bez problemów doszlusować do ZZ Top, poszarpać druty na gitarach, poszaleć z frelami na Harleyach na hajłejach – i byłby spokój. Ale ten Zeitgeist chciał inaczej – chyba żeby Scorpions mogli zaśpiewać Wind Of Change z nazbyt optymistyczną treścią.
Może jeszcze pół biedy by było, gdyby to wszystko zostało wyłącznie w sferze teoretycznych rozważań, ale – chociaż tych dwóch nie idzie traktować jako tezę i antytezę – potem się pojawił taki jeden łysy z lekką bródką – czytał to wszystko dokładnie, nawet u nas w Poroninie – i zrobił z tego wszystkiego syntezę. A jak w laborze się coś źle połączy, to łon wylatuje w luft – w laboratorium społecznym jest jeszcze gorzej.
W praktyce to za Chiny nie chce funkcjonować, chociaż tam akurat to teraz produkują za i na cały świat. Jak to robią, bliżej nie wiadomo, bo to wszystko dzieje się za Wielkim Murem, skuli tego mało co widać.
Dobrze, że Jostont ło tym akurat pisze, już mu się pokozała na ekranie reklama jakieś platformy sklepowej z Państwa Środka – cóż mu to tam algorytmy na podstawie aktywności sieciowej tym razem dobrały w celu uczynienia go merkantylnie szczęśliwym – ostatni roz zamawiał już jakieś pół dnia do zadku – jeszcze trocha cierpliwości – i co to tam się wyłania jak nie przymierzając ten hipcio z kałuży – dzieła zabrane tych wszystkich z tej syntetycznej triady plus jako bonus jakaś mała książeczka o kolorze oddziaływującym byczo atawistycznie nawet na wyjątkowe spokojne usposobienie byczka Fernando.
O innym Fernando – diametralnie różnym w zależności od wersji językowej - śpiewała Abba, Jerzy Ludwik Kern napisał książkę „Ferdynand Wspaniały” – o takiej sympatycznej psinie, jest też szkocka grupa indierockowa Franz Ferdinand.
Jostont zaczyna sobie nucić pod nosem coś od Maanamu – „jest już późno, piszę bzdury, kot zapędził mysz do dziury”. Prawidłowa konstatacja Jostont, idź ty boroku już do haji – tako od Heia, nie taka co ją idzie byle kaj zrobić - najwyższy czas wyłączyć na dziś komputer.
Trudno powiedzieć, czy powyższy akapit to już przykład zmodyfikowanego poetyckiego slamu, bo o to pojęcie w tym całym tekście biega. Dzisiaj jest już ładnych parę lat po Heglu i dlatego dyfuzja kulturowa to obecne coraz szybsza ulica jednokierunkowa z obszaru języka angielskiego do pozostałych kultur lokalnych i języków, w których są one - jeszcze - tworzone i kształtowane.
Slam oznacza slangowe określenie pobicia kogoś na głowę. W latach 80-tych ubiegłego powstała w Chicago koncepcja poetry slam, jako nowoczesnego konkursu poetyckiego, w którym uczestnicy rywalizują ze sobą za pomocą tekstów, które sami napisali i które podlegają ocenie słuchaczy.
Celem było - można zaryzykować takie stwierdzenie - zaniesienie poezji do mas oraz tworzenie i prezentacja jej całkiem spontanicznie przez każdego, kto czuje się na siłach, gdyż charakter tych wierszy jest niezbyt formalny i mało konwencjonalny, co w efekcie zaowocowało tym, że liryka slamowa stała się jedną z najbardziej dostępnych form poezji. Taki widocznie był Zeitgeist.
W trakcie pisanie tej opowieści Jostont wyczytał – jak już czytał sobie w haji (nie mylić z na haju) coś na dobranoc - w książce jak nazwa amerykańskiego stanu z kukurydzą, iż według obserwacji buszującej w tym zbożu austriackiej autorki z jej pobytu tam w roku 2022 slam jest już za oceanem passé, teraz na topie jest stand-up, czyli jesteśmy rozrywkowo na bieżąco. Mała rzecz, a jak cieszy.
W języku Goethego, w którym wpływ języka angielskiego jest znacznie większy niż w języku Mickiewicza – od roku 2022 liberalna partia FDP opowiada się za wprowadzeniem angielskiego jak drugiego dodatkowego języka administracyjnego (Verwaltungssprache) - określenie Poetry-Slam zostało przejęte bez tłumaczenia, natomiast w języku polskim zostało częściowo dopasowane, dlatego mówi się o slamie poetyckim.
W tym miejsce czas na okraszenie wywodu cytatem z Wikipedii: „Choć samo określenie zjawiska jest nowe, to pojedynki poetyckie między wieszczami zdarzały się już znacznie wcześniej. Jednym z najbardziej znanych przykładów jest tzw. uczta grudniowa, która miała miejsce 25 grudnia 1840 r. w Paryżu, i była improwizowanym pojedynkiem poetyckim między Adamem Mickiewiczem i Juliuszem Słowackim.” No proszę, czyli wszystko już było.
A jeszcze wcześniej nie tyle recytowali, co uprawiali poezję śpiewaną trubadurzy, minstrele i minnesingerzy. Do ich kunsztu nawiązuje opera Richarda Wagnera „Die Meistersinger von Nürnberg“. Po wytworach kultury można jak wiadomo datować historię.
Jak Jostont zaczął pisać swoje wiersze – w dowolnej formie i konwencji – ale był i jest zdania, że coś wyrażają i przekazują, może znalazł się blisko właśnie slamu poetyckiego, choć nie miał o tym wtedy zielonego pojęcia.
Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy – trochę już dawno temu - briftrygerka przyniósła mu książkę z tego typu wierszami autorstwa adeptki tej formy z pewnego wolnego miasta hanzeatyckiego.
Jostont przeczytał je sobie, stwierdził, że takich długich to on nie da rady – czyli nici z Poetry – Slam i napisał z tej okazji tak, jak mu to zawsze przychodzi do głowy, nie wymieniajać autorki z nazwiska, ale jak się doda 2 + 2, to każdy ambitny (bo nieambitni nie dotarli do tego miejsca) czytelnik może sobie wygooglować jak to w oryginale się prezentuje – całkiem nieźle, w sensie wiersze i interpretatorka.
Ein Buch mit Poetry-Slam habe ich bekommen
Die Musik von Budgie wiegt einfach Tonnen
Ich lebe in einer Welt von modernen Telefonen
Das war nicht bekannt sogar den Pharaonen
Für fünf Minuten versuche ich zu reimen
Solange kann ich es aber nicht treiben
Trotz der Power brandneuer Scheiben
Über Gefühle möchte ich ja schreiben
Die dritte Strophe habe ich schon begonnen
Viel Zeit habe aber damit nicht gewonnen
Vielleicht wäre es einfacher nur zu rappen
Vor mir noch viele Entwicklungsetappen
Ich bin weder aus Bremen noch aus Verona
Das müsst ihr doch alle verstehen pierona
Und sollte es euch nicht gelingen jerona
Was kann ich doch dafür kandego farona
Przy Budgie trzeba zrobić odnośnik. To taki walijski zespół rockowy. W radiowej Trojce Piotr Kaczkowski prowadził w czwartki wieczorem audycję Minimax, czyli minimum słów maksimum muzyki, która była otwierana niezapomnianym dżinglem zmiksowanym z Whole Lotta Love zespołu Led Zeppelin.
Jostont pamięta do dziś, jak kiedyś była zaprezentowana płyta Budgie, o której to muzyce to Kaczkowski powiedział, że waży tony – taki heavy metal. Jostontowi najbardziej zapadł w pamięci długi kawałek Nude Disintegrating Parachutist Woman – tytuł godny Freuda.
Te płyty prezentowane w radio to była informacja o ich istnieniu. Żeby ich posłuchać na kasetowym magnetofonie – kiedyś było takie cudo – to jechało się na szaberplac do Katowic kaj szło kupić wszystko – kasety tysz. Teraz stoi w tym miejscu hotel, a You Tube raz dwa ułoży każdemu jego play listę.
Książkę z poetyckim slamem otrzymałem
Kiedyś się ciężkiej muzyce Budgie zakochałem
Żyję w świecie nowoczesnych telefonów
Nie było ich nawet w rękach faraonów
Przez pięć minut rymować próbuję
Nie mogę tak długo bo się zarabuję
Mimo powerowi nowych dysków
W uczuciach upatruję więcej zysków
Chociaż to już jest trzecia zwrotka
Czas mi ucieka jak zwinna kotka
Może łatwiej byłoby po prostu rapować
Muszę się jeszcze rozwijać nie ma się co czarować
Nie jestem z Bremy ani z miasta Werona
To musicie wszyscy zrozumieć pierona
A gdyby wam się to nie udało jerona
Nic za to nie mogę kandego farona
I takim oto to sposobem Jostont przywołał dawne, niewinne – i przede wszystkim – pozbawione wulgaryzmów, przeklinania – fluchtowanie - starych Górnoślązaków. Wiem, brakuje jerucha, ale nie pasowało mi do żodnego zamierzonego rymu – bo ygal jakie te wiersze się pisze, ich wewnętrzna dyscyplina przekazu musi być u Jostonta zachowana.
Opowieść slamowa