Opowieść rzeczna

Zapytałem ciągle rozwijającą się inteligencję o rzekę, która jest kojarzona z naszym hajmatem. Nawet resztki moich szarych komórek nie zostały zaskoczone udzieloną błyskawiczne odpowiedzią.

Górny Śląsk jest przede wszystkim kojarzony z rzeką Odrą. Choć sama Odra przepływa głównie przez zachodnią część regionu, to jej dorzecze obejmuje znaczną część Górnego Śląska, wraz z jego obszarem przemysłowym.

Na tak postawioną kwestię, odpowiedź jest niewątpliwie poprawna, chociaż Jostontowi są bliższe cieki wodne posiadające w niektórych przypadkach właściwości bycia rzekami, a wpadające do Wisły, której bieg zaczyna się nieśmiało na Górnym Śląsku, ale potem go opuszcza.

Zanurzmy się więc w nurtach Odry, która przepływając przez Racibórz a następnie Opole mówi potem naszemu regionowi pa pa i ciągnie ją już w kierunku ogólnośląskiej metropolii we Wrocławiu.

Jak się tak zastanowić, to Odra jest swoistym fenomenem, jej obecność u nas jest jak najbardziej wytłumaczalna, gdyż w niej odbija się bogactwo kulturowe naszego hajmatu, drugiego takiego przykładu – szukając nawet ze świeczką – się nie znajdzie.

Jaka jest druga rzeka, której nazwa w dwóch językach, ma również znaczenie językowo całkowicie inne? W języku polskim jest to nazwa przykrej choroby odra, a w niemieckim Oder pisane z małej litery znaczy albo, często w dramatycznej konstrukcji gramatycznej entweder…oder.

Motyw Odry z jej wszelkimi możliwymi atrybutami pojawia się w górnośląskiej twórczości kulturalnej w językach, którymi się nad jej brzegami mówiło i mówi. Trudno żeby było inaczej, jej siła oddziaływania jest proporcjonalna do jej wielkości i roli w naszym górnośląskim hajmacie.

Rzeki toczą sobie swoje wody przez nasz hajmat od czasów przezaprzeszłych – nie można w nie wejść dwa razy w tym samym miejscu – i widziały i słyszały wiele – czy nawet wszystko – co się na ich brzegach działo – a było tego niemało – ale jak te ryby w nich pływające, milczą, zachowując te wspomnienia dla siebie.

Jostont mając w pamięci może jeszcze zapachy Boliny jego dzieciństwa, albo wpatrując się w nieprzeniknione wody Przemszy po połączeniu się Czarnej z Białą, napisał na tę okoliczność taki wiersz:

Oberschlesische Flüsse
eben dem Land ihre Küsse
Sie küssen diese Erde leidenschaftlich
Wie reizvoll sind ihre Läufe landschaftlich

Sie fließen
Tränen vergießen
In unsere Herzen sich ergießen
Mit ihrem versammelten gewaltigen Wissen

Über das durchflossene Heimatland
Wie ist sein neuester Stand
|Das Wasser das bringt
Was man ihm singt

Rzeki Górnego Śląska
Ilość pocałunków tej ziemi nie wąska,
Całują ją z żarem, z pasją w rozkwicie,
Jak pięknie w tym krajobrazie płynie ich życie.

One płyną
Łzy wylewają,
Do naszych serc się wlewają,
Ze swą potężną, zebraną mądrością całą.

O przepłyniętym hajmacie
W jakiej jest najnowszej szacie
Woda przynosi w swym tchnieniu
To co jest jej śpiewane w serca uniesieniu

Tak jak człowiek nie samym chlebem żyje – dobrze jest mieć – z wyjątkiem piątku – bajlaga z wusztu - tak i Górnoślązacy – przy całej należnej zocy – nie mogą durś zajmować się oczywistymi rzeczami jak płynięcie Odry przez naszą krainę, albo też umawiania się niewtórych do zobaczenia na jej brzegu albo nawet chyba plaży.

Jako że Jostont to Górnoślązak, to tysz doszedł do tego wniosku, tym bardziej że do Odry mo trocha daleko, i szkryftnoł taki gydicht o innych górnośląskich rzekach, żeby nie czuły się one jak przez wszystkich zapomniane sieroty:

PENDLERZEILEN
Prosną, Klodnitz, Hotzenplotz
Alle strotzen hier vor Protz
Wäre, hätte, würde gerne
Meiner Heimat nicht so ferne

Weit ins Rajch muss ich gehen
Und mich irgendwie verstehen
Nach der Heimat sehn' ich mich wieder
Meinem Haus mit violettem Flieder

Die Abschiede fallen immer schwer
Der Eurokurs erleichtert sie aber sehr
An die Heimat denke ich immer
In einem fernen kleinen Zimmer

Der Tag war kurz die Arbeit lang
So lebe ich schon jahrelang
Muss ich das, soll ich das, will ich das
Mein Doppelpass ermöglicht das

WIERSZ DOJEŻDŻAJĄCEGO
Prosna, Kłodnica, Osobłoga
Dumna nad nimi wszystkich droga
Chciałbym, pragnąłbym, marzył szczerze,
Bym w moim hajmacie szedł znów na spacerze

Do Rajchu muszę iść w głąb
Z językiem wyniesionym stąd.
Za hajmatem ogarnia mnie tęsknota
Mojego domu z fioletowym bzem pieszczota

Zawsze trudne są pożegnania,
Dzięki kursowi euro do pokonania
O hajmacie myślę wciąż bez ustanku
W dalekim, małym pokoju o poranku

Dzień był krótki przez pracę brnę
Tak żyję już od wielu długich lat.
Czy muszę tak, czy mam tak, czy tego chcę
Mój podwójny paszport otwiera mi ten świat.

Powyższy wiersz nie jest pozbawiony – tak się Jostontowi wydaje – również komponentów socjalno–społecznych a nawet kulturowych nurtujących górnośląskie społeczeństwo, lub przynajmniej jakąś jego cześć. Jak można się domyślić, chodzi o emigrację zarobkową Górnoślązaków i wynikające z niej konsekwencje, gdyż jak to Jostont zawsze twierdzi, każdy medal ma przynajmniej trzy strony.

Jak już padła nazwa Prosna, w powieści „Die Prosna - Preußen”, której autorem jest Hans Lipinsky–Gottersdorf, nie jest ona tylko tłem — to żywy element krajobrazu, świadek historii i przemian społecznych. Jej nurt symbolizuje ciągłość i pamięć, a jednocześnie zmienność granic i tożsamości.

Kłodnica przepływa przez Gliwice i nie tylko, ale tak jest kojarzona. Dlatego opowiada ona przede wszystkim opowieści determinowane charakterem miasta przemysłowego a zarazem ośrodka kultury, bo tak to się w tej części naszego hajmatu przeplata.

Gliwice były (i są) miejscem, gdzie przenikały się języki, kultury i historie – co widać w literaturze. To miasto potrafiło inspirować zarówno realistów – jak August Scholtis, Horst Bienek, Tadeusz Różewicz, twórców poezji jak Arthur Silbergleit, Adam Zagajewski, czy też Julian Kornhauser, oraz współcześnie już fantastyki w osobach Marka Baranieckiego i Anny Hrycyszyn – żeby przywołać tu tylko kilka nazwisk.

Do miasta nad Kłodnicą da się też zaliczyć obecnie najpopularniejszego pisarza górnośląskiego jakim jest Szczepan Twardoch. Z gliwicką Ostropą, przez którą przypływa Ostropka, związany jest też będący na fali Zbigniew Rokita, rajzujący obecnie sztrasynbaną – i chyba nie ino - po hajmacie.

Będąc już w tej okolicy, zatrzymajmy się w Zabrzu nad brzegami Czarniawki, która w latach 20 – tych poprzedniego wieku, po podziale Górnego Śląska, awansowała do stania się częścią granicy przebiegającej również przez zakłady pracy, ulice i podwórka.

Rzeczka ta, o długości 11 kilometrów, znana również jako Scharnafka, zdobyła popularność literacką dzięki powieści Janoscha „Cholonek, czyli dobry pan Bóg z gliny”. Mniej znana – ujmując to eufemistycznie – jest książka Paula Kani z roku 1923 „An der Scharnafka. Schnurrige Skizzen aus Oberschlesien”.

Hajmat to coś małego, najbliższego. Rzeka Osobłoga uchodzi do Odry w Krapkowicach Z tego miasta wywodzi się Hertha Pohl, zwana pisarką ludzi ubogich i osamotnionych, bo i tacy mieszkali i zasiadali nad brzegami górnośląskich rzek – i robią to z pewnością nadal.

Nazwa Osobłoga ma swój urok, po czesku nazywa się Osoblaha, gdyż niedaleko Głubczyc, już po czeskiej stronie, znajduje się miasteczko o takiej samej nazwie. Karierę zrobiła ale niemiecka nazwa miejscowości i rzeki – Hotzenplotz.

Nie zrobiła jej tak sama z siebie, pomógł jej w tym pisarz Otfried Preußler, który na potrzeby swoich książek dla dzieci stworzył postać rozbójnika właśnie o imieniu Hotzenplotz. Przygody sympatycznego zbója zostały również sfilmowane, ale my znamy tylko Rumcajsa.

Nazwa rzeki Mała Panew może być według Jostonta charakterystyczna dla naszego hajmatu. Jak sama nazwa wskazuje, nie jest zbyt wielka, ale o tym można dyskutować. Panew kojarzy mi się panewkami, czyli z przemysłem.

Panewki już na pewno były znane i stosowane, gdyż nad jej brzegami, w Ozimku, w roku 1754 powstała huta – najstarsza do dziś działająca w Polsce. W roku 1795 wyprodukowano tu pierwszy w Europie kontynentalnej – czyli nie w Wielkiej Brytanii – metalowy most drogowy, zamontowany w dolnośląskiej miejscowości Łażany nad rzeką Strzegomką. Górnoślązacy zaczyniali robić się industrialnymi szpyniolami.

Ale już dużo wcześniej był taki szpyniol, który przyjął nazwisko Walenty Roździeński (tysz pszoł Roździeniowi jak Jostont) bo tu się około 1520 roku urodził. Był zarządcą hut i jako taki napisał wierszowany poemat „Officina ferraria, abo huta y warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego”.

Roździeń to dzisiaj część Katowic, przez które przepływa Rawa, zwana kiedyś właśnie Roździanką. Dla Jostonta jest ona rzeką – o długości prawie 20 kilometrów – ale są też określenia potok – to romantycznie - albo też ściek – to naturalistycznie, albo jeszcze inaczej blues – to muzycznie.

Jak wspomnienia Jostonta przebijają się przez mgłę dzieciństwa, to widzi Rawę płynącą przez centrum Katowic – podobała mu się już wtedy. Do przechodzenia nad nią służyły chyba jakieś drewniane konstrukcje.

Była do tego stopnia ładna, że obecnie jej oblicze w centrum jest schowane przed ciekawskimi spojrzeniami przechodniów niczym twarze odalisek w haremie – to znaczy inaczej, po prostu płynie pod ziemią, a w lecie na odcinku 87 metrowej fontanny w śladzie oryginału ustawiane są palmy. Stąd zapewne te gorące porównanie u Jostonta.

Ale żarty na bok. Prawie każdy zna chyba pojęcie Zagłębie Ruhry, chociaż nie wiem, czy gdyby tak zapytać na ulicy, od czego powstała ta nazwa – fonetycznie po polsku brzmiąca jak normalna okrągła rura – no właśnie, czy wszystkie odpowiedzi brzmiałyby, że od rzeki, no bo rury – tak jak te Jostontowe panewki – to wytwór przemysłowy, czyli może tam produkowano wiele rur.

No, ale my wiemy, że od rzeki Ruhr – i tu akurat trza dać pozór, bo po niemiecku to z nią tak jak z Odrą po polsku, die Ruhr to też chorobsko zwane czerwonka. Języki kryją w sobie różne niespodzianki.

Jostonta zastanawiało, dlaczego używa się w literaturze pojęcie Ruhrgebiet, a głucho wszędzie o Rawagebiet, gdyż tak przez analogię ten nasz mniejszy i młodszy górnośląski obszar przemysłowy musiałby się kiedyś historycznie nazywać.

Ewangeliczne stwierdzenie szukajcie, a znajdziecie jest Jostontowi bliskie. Pokwerendował sobie trochę i wyszło na to, że ten Ruhrgebiet podobno wszedł do szerszego obiegu językowego dopiero w latach 20 – tych ubiegłego stulecia. Więc Rawagebiet a co za tym idzie Zagłębie Rawy nie mogło już powstać.

Znaczy się, pojęcie Rawagebiet istniało, gdyż czysto językowo, istnieć musiało, ale używane było przede wszystkim do działań mających na celu regulację Rawy na wzór wpadającej do Ruhry rzeki Emscher. 1913 było już tak daleko, ale pierwsze prace regulacyjne miały dopiero miejsce w autonomicznym województwie śląskim.

I trwają właściwie do dziś, gdyż renaturyzacja ścieku przemysłowego Emscher właściwe się już dokonała, a i nad Rawą pojawiają się głosy i inicjatywy mające na celu zmierzanie właśnie w tym kierunku.

Rawa i inne małe rzeki Górnego Śląska były i są tętnicami i żyłami naszej gospodarki. W okresie industrializacji zapłaciły wraz z ludźmi wysoką cenę za rozwój cywilizacyjny naszego hajmatu, ale jak to w życiu jest, poświęcały się dla przyszłych pokoleń, aby im było lepiej.

Nie poszło to na daremno, Zagłębie Rawy zmienia się, bo zmieniać się musi w myśl panta rei, ale wydaje mi się, że nasze rzeki to wiedziały, zanim Heraklit to powiedział. One płynęły i obserwowały, co z nimi i nad nimi wyprawiamy – i robią to też teraz.

Niedawno ukute – i ekspertowo zeszlechtowane - określenie Zagłębie Rawy Jostontowi się podoba – bo jest krótkie i treściwe. Kłodnica - wybocz mi. Może dzięki swoim częściom składowym oddawałoby obecnie zwięźle i treściwie całość obszaru przemysłowego po obu stronach Brynicy i Przemszy?

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości