Obraz Roya Lichtensteina "Tonąca dziewczyna" z 1963 roku.To właśnie angielscy twórcy – z Richardem Hamiltonem na czele - jako pierwsi próbowali wyciągać „malarskie wnioski” z rozkwitającej kultury popularnej. Tematami ich prac stały się gwiazdy estrady i ekranu, bohaterowie komiksów, postacie z reklam i wątki zaczerpnięte z cieszącego się coraz większą popularnością science-fiction. Ale tak naprawdę zawrotna kariera tego nowego gatunku sztuki wiąże się ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie obok Andy’ego Warhola tworzył między innymi Roy Lichtenstein – główny bohater niniejszego tekstu, któremu udało się anonimowy przez dekady, komiksowy styl, przerobić w taki sposób, że każdy z miłośników sztuki bezproblemowo rozpoznaje obrazy jego autorstwa.
Kiedy dziennikarze magazynu „Life” zadali w 1964 roku na łamach swego tygodnika pytanie, "czy jest on najgorszym artystą w USA?", nie wiadomo, czy pytali na poważnie. Podobnie rzecz ma się z całą twórczością Lichtensteina. Jego komiksowe obrazy były krytyką królującej w USA kultury masowej, czy może złożonym jej hołdem? Artysta za ich pomocą starał się zdefiniować traumy i problemy powojennego społeczeństwa, czy też posłużył się łatwo rozpoznawalnymi wizerunkami, by w prosty sposób wzbudzić zainteresowanie wśród odbiorców?
W pop-arcie pewne jest jedno: to kultura nastolatków była tu inspiracją, a także to, co „wciskali” producenci sprzętu AGD i samochodów ich rodzicom. Na pop-artowskich płótnach ukazywano amerykański styl życia. Czasem obnażano jego banalność, czasem zaś wystawiano pomnik hollywoodzkim happyendom – jak zauważyła w jednym ze swych tekstów dziennikarka „Deutsche Welle”, Kristina Debelius. Robiono to zaś w taki sposób, by obraz działał na zwiedzającego niczym plansza reklamowa, billboard...
Także nowe konwencje - kadrów kinowych, komiksowych i poetykę sesji zdjęciowych do ekskluzywnych magazynów – pop-artowcy wykorzystywali, zwracając uwagę na rzeczywistość coraz bardziej fabrykowaną przez media. Lichtenstein potrafił nawet świątynię Apollona namalować tak, jakby była detalem z komiksowego kadru, nie zaś tematem, któremu należy poświęcić klasyczny, historyczny obraz z pejzażowymi detalami i postaciami odzianymi w togi. Lichtensteinowska wizja pop-artu to także swoisty, plastyczny wyraz kapitalizmu (realizm kapitalistyczny?), który znakomicie kontrastuje ze znaną nam dobrze, socrealistyczną ideą sztuki.
Amerykański malarz, gdy idzie o formę, nie wahał się przedstawiać np. faktury i skaz zdjęć publikowanych na papierze gazetowym. Na niezliczonej ilości jego dzieł (m. in. na rzeźbie "El Cap de Barcelona" z 1992 r.) widoczny jest tzw. rasterowy druk, złożony z siatki punktów, które przed laty pokrywały niemal wszystkie zdjęcia prasowe w gazetach codziennych.
Gdy idzie o tematykę jego prac, to często uderzający jest w niej kontrast, między tym co oglądamy, a tym co czytamy w uzupełniających je, komiksowych „dymkach”. Cóż z tego, że upozowani na filmowych amantów mężczyźni i ich zjawiskowo piękne partnerki, wyglądają na idealne postacie z wielkiego ekranu, skoro zwykle nie mają najweselszych min. Trapią ich problemy sercowe, osobiste, oraz drugi, dominujący w pozornie pogodnej i żartobliwej twórczości Lichtensteina wątek, czyli wojna i jej wspomnienia…