Od dziś na ekranach naszych kin możemy oglądać "Meridę Waleczną" - nową animację studia Disney/Pixar.
– Robiliśmy zdjęcia, szkice, filmowaliśmy, opisywaliśmy, prowadziliśmy dziennik podróży – wspominała Sarafian. – Przywieźliśmy to wszystko do Stanów, wprowadziliśmy do komputerów i zaczęliśmy zadawać sobie pytania: Kim są ci ludzie? Co to za kraj? I jak się to ma do historii, którą chcemy opowiedzieć? Bardzo ciężko pracowaliśmy, żeby uchwycić w filmie magię, piękno i chropowatość Szkocji. I dodawała: – Nasz film to zupełnie nowy poziom komplikacji wizualnej. W „Meridzie Walecznej” nie ma nic łatwego. Wymagaliśmy od artystów, żeby wznieśli się na nowe wyżyny swoich możliwości, śrubując wyższe standardy technologiczne.
Pilcher podjął wyzwanie. – Kocham naturę i fantastykę! Uwielbiam, kiedy te dwa elementy występują razem. Szczególnie podoba mi się, kiedy dzika natura przywołuje aurę tajemnicy i magii. Chciałem uchwycić tę paletę kolorów i faktur, które zobaczyliśmy w Szkocji. W animacji fascynuje mnie, że potrafi wywołać wrażenie wyolbrzymiania rzeczywistości. Chcemy, żeby widzowie odczuli wszystko bardziej, niż gdyby to im się przydarzyło w prawdziwym życiu. Możemy swobodnie decydować o formie, kolorze i teksturze i sprawić, by były bardziej wyraziste. Pozwala nam na to kostium fantasy.
Dla Tii Kratter tym, co wyróżnia „Meridę Waleczną” jest wygląd filmu – wyrafinowane kolory i skupienie się na naturze. – Kiedy pracowałam przy „Autach”, wszystkie powierzchnie były lśniące, wypolerowane, a kolory jasne, pastelowe. W „Meridzie Walecznej” otoczenie jest mroczne, zróżnicowane, pełne subtelnych odcieni – przede wszystkim zieleni, podkreślonej fioletami w drugim planie. Nic nie jest tu lśniące, wszystko jest postarzone i chropowate.
Tekstura jest specjalnością Kratter, nieważne, czy dotyczy tkanin, ciasta, czy zamkowych podłóg. – Moje biuro wyglądało jak pokój rekwizytora z filmu fabularnego, pełen książek i różnych wyszukanych przez mnie przedmiotów. Kratter eksperymentowała z różnymi tworzywami, by osiągnąć odpowiedni wygląd filmu. – Jedna z rzeczy, które zaobserwowaliśmy w Szkocji to to, że wszystko tam jest wielowarstwowe. Na kamieniach, drzewach i zamkach są warstwy roślinności.
Każde drzewo tworzono od podstaw. Powstały różne wersje jarzębu, brzóz i sosen szkockich, które dołączono do katalogu elementów razem z kamieniami, balami drewna i wszystkim, co można znaleźć w lesie. Z tego skomponowano wielowarstwowe krajobrazy. Zasady te dotyczyły także postaci. Widzimy dużą różnorodność tekstur, wzorów i warstw pokazujących ich związek z naturą.
Zdaniem Pilchera ten związek nie jest przypadkowy.
– Zawsze mówiłem, że scenografia, tło i otaczająca przyroda to najlepsi aktorzy drugiego planu, jakich można sobie wymarzyć. Jeśli uda nam się zrobić to dobrze, wzmocnimy wymowę filmu. Drogę wskazał Walt Disney. Tło w takich filmach, jak „Bambi” czy „Pinokio” subtelnie wspomaga budowanie nastroju, charakterystykę postaci. Uzupełnia je. Delikatna zmiana światła może całkowicie zmienić odbiór sceny przez widzów. Zostawia u nich niezatarte wspomnienia. Wychodząc z kina, zabierają ze sobą kolekcję obrazów, które zostają w ich głowach. Im lepiej wykonamy naszą pracę, tym silniej obrazy zapadną w pamięć. Jeśli wyjdziecie z kina i powiecie: „oto prawdziwa Szkocja, jeszcze żaden film jej tak nie pokazał!”, to znaczy, że nam się udało.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.