„Bardzo ładny skansen. Ale najbardziej podobała mi się w nim moja Bożenka…” – tak brzmi jeden z najzabawniejszych wpisów do księgi pamiątkowej kolbuszowskiego skansenu.
Jeżeli ktoś chciałby teleportować się w przeszłość o 100, 200 lat, proponujemy wybrać się do Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej. Na powierzchni prawie 30 ha wyeksponowano, w bardzo ładnym otoczeniu (woda i las), 80 obiektów; od wielkogabarytowych jak kościół z Rzochowa do urokliwych przydrożnych kapliczek.
Dzieło zapaleńców
– Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej otwarto 26 kwietnia 1959 roku. Jego powstanie było owocem niemal trzyletniej już wówczas pracy Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przyrody i Kultury im. Juliana Macieja Goslara. Początkowym i w zasadzie jedynym kapitałem tworzącej się placówki była chęć działania, zapał i determinacja jego członków. Z licznych zaangażowanych w to dzieło wymienić należy przede wszystkim pierwszego prezesa towarzystwa Kazimierza Skowrońskiego, Macieja Skowrońskiego i Józefa Niezgodę. Utworzenie muzeum stało się możliwe dopiero wtedy, gdy towarzystwo pozyskało na ten cel część dawnej synagogi – przybliża historię Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej jego dyrektor Jacek Bardan.
Muzeum, jako instytucja społeczna, przetrwała do początku lat 70. ub. wieku. Potem zostało upaństwowione, gdyż tylko w ten sposób można było liczyć na regularne dotacje. Wtedy też pojawił się pomysł, aby na bazie muzeum powstał skansen. Zaczęły się pierwsze wykupy gruntów. W 1973 r. rozpoczęto przenoszenie wytypowanych wcześniej obiektów do przyszłego skansenu. Uroczyste otwarcie parku etnograficznego nastąpiło 5 lat później, podczas zorganizowanej wówczas w Kolbuszowej Ogólnopolskiej Konferencji Parków Etnografcznych. Od tego czasu muzeum działa jako placówka pokazująca i udostępniająca zabytki budownictwa i kultury Lasowiaków i Rzeszowiaków.
Niestety, muzeum od jesieni 2008 r. nie posiada stosownych sal, w których możliwe byłoby organizowanie wystaw czasowych. Użytkowaną od 1959 r. starą synagogę, pierwszą swoją siedzibę, musiało bowiem oddać starostwu w związku ze zwracaniem mienia gminom wyznaniowym. Obiekt od tamtej pory stoi opuszczony, przez nikogo nie użytkowany.
Fujarki i gwizdki
Organem prowadzącym kolbuszowski skansen jest samorząd województwa podkarpackiego, który też finansuje jego działalność. Roczna subwencja wynosi około 2 mln złotych. Kwota ta pozwala w zasadzie tylko na opłacenie pracowników. Kadra muzeum waha się od 45 do 48 osób, z tym że na pełnym etacie jest znacznie mniej, ponieważ niektórzy pracownicy zatrudnieni są sezonowo, na przykład przewodnicy lub osoby zajmujące się utrzymaniem parku. Muzeum zarabia głównie na sprzedaży biletów.
– Dodatkowe, ale bardzo skromne dochody uzyskujemy z wynajmu pomieszczenia na restaurację czy powierzchnię na reklamę. Piwa, cukrowej waty, gumowych zjeżdżalni dla dzieci i głośnej muzyki – tego u nas nie ma – podkreśla dyrektor.
Nieznaczne dochody przynosi także sklep z pamiątkami, w którym można nabyć wyroby tylko regionalnych rękodzielników. – Turyści najczęściej kupują drobne upominki, zwłaszcza ćwierkające ptaszki, fujarki, gwizdki czy kubki z wzorami lasowiackich haftów – powiedziała Magda Czachor, która jest przewodnikiem, ale jak trzeba sprzedaje także w sklepie.
Liczba odwiedzających skansen systematycznie wzrasta. W latach 1996–2001 było to prawie 19 tys. turystów rocznie, 2001–2005 – ponad 30 tys., rok temu już 32 tys., a pierwsze półrocze tego roku było o 1,5 tys. odwiedzających lepsze niż w 2012 r.
Zdecydowana większość przybywających do etnograficznego parku to oczywiście Polacy, ale zaglądają tutaj również obcokrajowcy, przede wszystkim Francuzi, Niemcy, Włosi i Amerykanie (5-10 proc).
Z wpisów do księgi pamiątkowej wynika, że turystom najbardziej podoba się ogólna atmosfera skansenu, którą tworzą dawne zabudowania, wyposażenia domów i budynków gospodarczych oraz spacerujące luzem domowe zwierzęta.
Gęsi, czyli łabędzie
Przekraczający furtkę skansenu zaczynają podróż w czasie, do lat, kiedy może żyło się trudniej, bardziej pracowicie, ale chyba szczęśliwej, choćby z racji wolniejszego tempa i w rytmie wyznaczanym przez przyrodę. Dla nieco starszych gości wizyta w kolbuszowskim muzeum to przypomnienie dzieciństwa, dla młodzieży zaś czysta egzotyka. - Zdarzyło mi się kilkakrotnie, że nasze poczciwe gęsi zostały wzięte przez dzieci za łabędzie - opowiada pani Magda. - Najpierw mocne niedowierzanie i szok, a później miałam w duszy niezły ubaw.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.