Pełen uroku spektakl „La Boheme” nawiązuje do tradycji muzycznych wieczorów, skupiających na scenie aktorów, których kunszt wokalny i nieprzeciętna osobowość pozwalały tworzyć muzyczne arcydzieła.
Wystarczy wspomnieć recitale Wojciecha Młynarskiego, monodramy Oleny Leonenko, Krystyny Tkacz, Katarzyny Groniec. I tym razem, jakkolwiek mamy do czynienia z tak zwaną składanką, jest podobnie. Scenariusz powstał na kanwie piosenki francuskiej, więc najważniejszą bodaj częścią przedstawienia jest Paryż. A skoro piosenka francuska, to samo życie i... sama poezja.
Z pozoru znane nam wszystkim kompozycje Charlesa Aznavoura, Jacquesa Brela, Edith Piaf, urzekające melancholią melodie, przesycone erotyką wyznania, w przytulnej kafejce dla stałych bywalców stają się pretekstem do osobistych zwierzeń, stanowią tło dramatów, rozstań, czy budzącego się uczucia. To wyjątkowo udany pomysł na stworzenie z tych różnych przecież w swojej stylistyce ballad i przebojów spójnego spektaklu, którego anonimowi bohaterowie stają się nam po chwili bardzo bliscy. Bawi nas ich poczucie humoru, wzruszają sentymentalne historie, cieszy nawiązująca się w rytm tanga nić porozumienia jeszcze wczoraj obcych sobie ludzi.
Chciałoby się siąść obok nich, zasłuchać w rytm urzekających, jak zawsze, piosenek, wysłuchać banalnych opowieści, które tu brzmią zaskakująco prawdziwie. To oczywiście zasługa reżysera spektaklu, Andrzeja Domalika, choreografii ujmującego energią Krzysztofa Tyńca, no i oczywiście aktorów. Wydają się z tym miejscem zrośnięci każdą frazą, każdą kwestią, a nade wszystko pozostają różni.
Bawi mrocznym wdziękiem i jak zawsze nieco abstrakcyjnym poczuciem humoru Andrzej Poniedzielski, któremu towrzyszą ciepła i bardzo kobieca Marzena Trybała, powściągliwy w wyrażaniu uczuć Krzysztof Gosztyła, pamiętna z wielu piosenek o kresowym zaśpiewie Dorota Nowakowska i niesłychanie zabawny w transkrypcji znanych przebojów Krzysztof Tyniec. Wypadałoby właściwie wymienić wszystkich wykonawców wraz z zespołem muzycznym pod dyrekcją Wojciecha Borkowskiego.
Ten wieczór w sposób magiczny przeniesie nas do Paryża, z jego nieprzemijającym, jedynym w swoim rodzaju urokiem. A wszystko za sprawą dwóch bezpretensjonalnych, zanurzonych w atmosferze miłości i melancholii godzin, jakie spędzimy na widowni teatru Ateneum.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.