Nauka historii wychodzi ze szkół. Idzie pod strzechy. Wielka w tym zasługa grup rekonstrukcyjnych.
Niiedawno otwarto replikę wczesnosłowiańskiego grodu w Stobiernej k. Dębicy. W Oleśnicy k. Dąbrowy Tarnowskiej jest budowany kolejny. Tu jednak główny budynek – wieża obronno-mieszkalna – będzie nawiązywał do XIII i XVI wieku. Od kilku lat działa Osada Sześciu Oraczy pod Bochnią.
– Dzięki uprzejmości Muzeum Okręgowego w Tarnowie udało się nam przygotować weekend z historią. Budujemy obóz, do którego każdy może wejść, zobaczyć, jak dawniej żyli ludzie – mówi Wojciech Maniak, właściciel grodziska w Oleśnicy. – Można też spróbować oryginalnych potraw sporządzonych na podstawie średniowiecznych przepisów, w których na przykład nie występowały pomidory…– dodaje.
Wszystko, co zostało tu zrobione, wykonano dzięki społecznej pracy pasjonatów historii. – Wieża powstała ze starych materiałów pochodzących z rozbiórek. Drewno ma 100 lat, a dachówka ponad 300. Ściągnęliśmy ją znad morza – opowiada pan Wojciech.
Głównym celem inicjatorów takich budowli jest edukacja historyczna. Wojciech Maniak chce otworzyć średniowieczny dom kultury, gdzie odbywałyby się lekcje historyczne dla dzieci i młodzieży szkolnej, warsztaty dawnego tańca czy pokazy sztuk walki. Życie osady z wczesnego i późnego średniowiecza będzie można podglądać w Stobiernej i Bochni. Ludzi coraz bardziej to interesuje, o czym świadczy rosnący ruch turystyczny – nie tylko z okazji jednorazowych wielkich imprez. Jednak wydaje się, że na razie ludzie szukają raczej zabawy niż nauki. Co innego z tymi, którzy odtwarzają historię.
Siniaki uczą
Na terenie diecezji tarnowskiej istnieje co najmniej kilka grup rekonstrukcyjnych, starających się wiernie odtworzyć czasy słowiańskie lub późniejsze.
– Rekonstruujemy wczesne średniowiecze sprzed czasów chrześcijańskich, z rejonów Skandynawii i Rusi Kijowskiej. Grupa „Woje Peruna” istnieje od 15 lat. Jest najstarsza w regionie i należy do starszych w kraju – mówi pan Sebastian. Z kolei w Szczepanowie powstała w 2003 roku grupa Wojów św. Stanisława.
– Interesuję się historią już od dziecka. Jak patrzyłem na Szczepanów i na św. Stanisława, to brakowało mi nawiązania do jego czasów, jego historii, żeby też pokazać ją ludziom, czegoś nauczyć – wspomina pan Krzysztof. Chyba pierwszą rzeczą w odtwarzaniu zamierzchłych dziejów była zabawa. Pan Jacek z Klanu Kowali z Miechowa wspomina, że zaraził się tym od kolegi.
– Wtedy chodziło tylko o – jak to się mówi – naparzanie się kawałkiem stali po łbach, ale później nasze zainteresowania zaczęły ewoluować – opowiada. Ewolucję wymogły z pewnością brak wiedzy i siniaki. – Na początku nie mieliśmy rękawic i przeszywek pod kolczugi. W walce wielu z nas boleśnie odczuło ich brak – uśmiecha się pan Krzysztof.
Tak zaczęły się prywatne studia historyczne, czytanie książek, opracowań, śledzenie efektów wykopalisk archeologicznych, wymiana doświadczeń na specjalistycznych forach internetowych czy przez udział w piknikach i turniejach rycerskich. Dla członków grup wczesnośredniowiecznych pasja ma posmak romantyzmu, powrotu do czasów na półlegendarnych, tajemniczych. – To wciąga – mówią jednym głosem woje.
Kłopoty z wełną
Członkowie grup rekonstrukcyjnych dorabiają się powoli stroju i uzbrojenia z epoki, którą chcą odtwarzać. Są to nieraz duże wydatki z prywatnej kieszeni, ale też finansowane ze środków unijnych.
– W ramach programu „Młodzież w działaniu” napisaliśmy projekt stworzenia grupy Wojów św. Stanisława w celach edukacyjnych. Dostaliśmy niebagatelną sumę, bo 25 tys. złotych. Kupiliśmy za to sporo naszego wyposażenia – mówi pan Krzysztof. Strój zależy od wyobraźni i pieniędzy, bo można go uszyć z jedwabiu i wtedy będzie kosztował nawet kilka tysięcy. Można go też wykonać z lnu i wełny, choć trudno dziś o materiały w pełni naturalne. Jednak i takie ubranie jest drogie.
– Druga kategoria w przypadku odtwarzania Rusina to obuwie, biżuteria, no i uzbrojenie: kolczugi, przeszywanice, zbroja lamelkowa, hełm, tarcza z desek, miecz lub topór. Uzbrojenie jest droższe od stroju. Do tego naczynia z drewna lub gliniane, rzeczy codziennego użytku – dodaje pan Sebastian.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.