Gdy za oknem szaro i mgliście, Teatr Powszechny oferuje istną bombę energetyczną – spektakl muzyczny „MP4”.
Andrzej Karolak/GN
Wokaliści naprawdę nikogo nie udają
Ubrani są tak, jak chodzą do szkoły, na ulicach, na randki
Jest to koprodukcja Teatru Powszechnego i Akademii Teatralnej w Warszawie, spotkanie z młodością, wdziękiem, z tym, co po drodze gubimy, a bez czego życie traci kolor.
To, co urzeka w dziesiątce wykonawców – studentów warszawskiej Akademii Teatralnej – to bezpretensjonalność, prostota, szczerość. I mimo że przez dwie godziny słuchamy znanych nam piosenek (m.in. Piaf, Brela, Młynarskiego), ich interpretacja sprawia, że wydaje nam się, że słyszymy je pierwszy raz. Młodzi adepci wnoszą w nie swoją wrażliwość, swoje poczucie humoru, swoje przeżycia.
Jak mówi reżyser spektaklu, Mariusz Benoit, który zapewne ze swymi studentami doskonale się rozumie, to, co może stanowić wspólny mianownik tego spektaklu, to rozmowa z widzem o tym, o czym śpiewają, w sposób bezwzględnie szczery. Bez maniery, sztampy, koturnu.
Należy życzyć im, by naturalność i prawdę zachowali jak najdłużej. Dlatego ważne jest, że na starcie otrzymali wspaniałą lekcję bycia sobą. Trudno tu wyróżnić kogokolwiek z racji siły ekspresji, zdolności wokalnych czy ruchowych. Czuje się, że są zespołem i że prawdziwą radość sprawia im bycie razem.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.