Spektakl nie jest wyłącznie moralitetem teologicznym czy filozoficznym, ale atrakcyjnie zainscenizowanym scenariuszem, który pobudza wyobraźnię muzyką z echem litanijnych motywów i niezwykłym scenicznym ruchem.
Teatr na Woli, wznawiając spektakl „Merlin, inna historia” Tadeusza Słobodzianka, wychodzi naprzeciw tym widzom, którym dotąd nie udało się obejrzeć przedstawienia, nawiązującego do legendy o Rycerzach Okrągłego Stołu. Legendy pokazanej z perspektywy doświadczeń współczesnego człowieka.
To ważny tekst. Autor pochyla się nad kondycją ludzką, w którą wpisane są marzenia i rozczarowania, pokazuje rozdźwięk między pragnieniami a niemocą, by je urzeczywistnić. Między pychą a pokorą, gdy zostajemy powaleni klęską. Czy jednak nie na własne życzenie?
Autor, a za nim i reżyser Ondrej Spisak, z którym Tadeusz Słobodzianek realizuje swoje sztuki, wykazują głębokie zrozumienie dla ludzkiej słabości.
Gdy Merlin zapowiada opowieść o „rycerzach w świecie najlepszych”, o determinacji w szukaniu świętego Graala, o budowaniu idealnej ojczyzny, by potem ulec własnym słabościom, gdy zwyciężają zazdrość, namiętności, duma, która zrywa więzy przyjaźni i postanowienia, orientujemy się, że to przecież Pan Bóg obdarzył nas wolną wolą, narażając na pokusy. Czy więc w tej determinacji znajdować samousprawiedliwienie?
Bo przecież rycerze, tak jak i my, walczą ze smokami, uwalniają bezbronne dziewice, wierzą – tak jak i my – że chcieć, to móc. Więc może sens jest w codziennym wysiłku, nawet jeśli nie wieńczy go zwycięstwo? Bo co buduje samoświadomość? Wiara, trud, ideały, które nam towarzyszą, choć tak trudno je ucieleśnić.
Spektakl nie jest wyłącznie moralitetem teologicznym czy filozoficznym. Odwrotnie: jest atrakcyjnie i z humorem zainscenizowanym scenariuszem, pobudzającym wyobraźnię widza, zarówno muzyką, pobrzmiewającą echem litanijnych motywów, jak i niezwykłym ruchem scenicznym. Między dialogami rozgrywa się szczególna, bo pełna odgłosów nieistniejących sytuacji pantomima. Słyszymy morskie fale, odgłos puszczy, tętent nieistniejących koni, z których zsiadają z fasonem jeźdźcy.
W tej umownej konwencji aktorzy czują się świetnie. Gdy w finale rycerze oszukują starego Merlina, że Brytania rozkwita, a rycerze dokonują bohaterskich czynów, są w tym i miłosierdzie, i optymizm. Mimo wszystko.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.