Historia tego jednego uczucia staje się historią wszystkich tych, których rozłączyła wojna i szaleństwo nikczemnej ideologii.
David Sypniewski
Głównym wątkiem spektaklu jest historia młodej Żydówki, która po ucieczce z getta próbuje ocalić od zagłady swojego męża
Ten, komu udało się trafić do Studium Teatralnego S/T przy ulicy Lubelskiej 32 i poznać jego niszową działalność, musiał stać się jego wiernym fanem. Bo pokazywane tam spektakle są niezwykłe. Zarówno pod względem formy, jak i przesłania, zawsze dotyczącego spraw fundamentalnych.
Trzon stanowi mały zespół pasjonatów: Piotr Borowski, reżyser, Gianna Benwenuto, Martina Rampulla, Piotr Aleksandrowicz i Waldemar Chachólski. Spektakl „Król Kier znów na wylocie”, oparty na motywach powieści Hanny Krall, jest tak nasycony emocjami, pełen ekspresji, że – jak sądzę – jego odbiór przekracza wszystkie kulturowe granice.
Nic dziwnego, że recenzje, jakie ukazywały się w Los Angeles czy w Bogocie, gdzie Studium Teatralne dotarło ze swoim przedstawieniem, były jednoznacznie entuzjastyczne: „Piotr Borowski wyreżyserował cudowne przedstawienie. To porywający, »fizyczny« teatr (…). Wyćwiczone ciało prowadzi publiczność w głąb jądra dramatu (…)”.
Na wielkiej, stanowiącej istotny element, pustej scenie rozgrywają się kolejne etapy tragedii. Młoda Żydówka, która po ucieczce z getta próbuje ocalić także swojego męża. Walka o ocalenie staje się walką szaleńczą, desperacką, wręcz hymnem wierności. Walką o prawo do życia, o godność, o elementarne ludzkie wartości.
Akcja nie dzieje się linearnie, to raczej „cegiełki” z dramatycznego życia bohaterki. Historia jednej miłości staje się historią wszystkich tych, których rozłączyły wojna i szaleństwo nikczemnej ideologii. Jest historią rozgrywającą się poza czasem i przestrzenią, poza kategorią dobra i zła. Jedynym punktem odniesienia jest ocalenie miłości.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.