Skromny szlachcic, żołnierz Armii Napoleońskiej, a nade wszystko znakomity komediopisarz z okazji zbliżającej się 220. rocznicy urodzin doczekał się oficjalnych obchodów Roku Fredrowskiego.
Trwa wysyp sztuk Fredry na polskich scenach, by wymienić choćby dwie inscenizacje „Zemsty”: w OCH-Teatrze i świętującym stulecie Teatrze Polskim. Ta w OCH-Teatrze, wyreżyserowana przez Waldemara Śmigasiewicza, kładzie nacisk na polskie podziały, zarówno kiedyś, jak i dziś. Czerwono-biały plakat, czerwony kostium Rejenta i biały Cześnika sugerują, że dzieli nas nie tylko legendarny mur graniczny, tu: rozpadający się drewniany płot, ale model życia, kreowany przez zawiści, fałszywe ambicje, rozdętą pychę, przykryte hipokryzją i pseudopatriotyzmem.
Tylko stary Dyndalski (Wojciech Pokora), który słucha sielskich fragmentów „Pana Tadeusza” w interpretacji Gustawa Holoubka (!), wierzy jeszcze w mit zjednoczenia.
W spektaklu czuje się pazur reżysera spod znaku Gombrowicza, którego ostre diagnozy na temat Polaków. Śmigasiewicz od lat eksponuje na scenie. Stąd mniej w tej „Zemście” humoru, więcej zajadłości. Jedynie Papkin, figura niezmiennie komiczna, bawi jak zawsze.
Niezawodny w tej roli był Artur Barciś. Energię i żywiołowość wniosła też na scenę Zofia Zborowska, bardzo współczesna Klara – tak, tak, to już kolejne pokolenie Zborowskich. Brawurowo zagraną rolą Rejenta Wiktor Zborowski święcił swój jubileusz. Partnerował mu Cezary Żak jako rozjuszony Cześnik.
Myślę, że sam Aleksander Fredro, patrząc na dzisiejszą Polskę, nie ustrzegłby się goryczy.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...