Przez niezwykły splot okoliczności skromny, prowincjonalny bibliotekarz otrzymuje drugie życie, stając się detektywem, historykiem, odkrywcą. I stawia wszystko na jedną kartę.
Andrzej Karolak /GN
Jedyne zajęcie prowincjonalnego bibliotekarza to praca z datownikiem
Pewnego dnia odkrywa na nim zapis sprzed 113 lat
Okazuje się, że nie tylko alpinistom marzą się coraz wyższe i trudniejsze szczyty, artystom także. Monodram Mariana Opani w stołecznym Teatrze Ateneum, „W progu”, jest tego widocznym przykładem.
Aktor skończył właśnie 70 lat i poważnie się zastanawiał, czy nie przyszła pora, by gdzieś nad rzeczką zarzucić przynętę i wpatrując się w spławik, czekać na grubą rybę. Aż tu okazało się, że wciąż nęcą go wyzwania artystyczne.
– A może by tak zrobić jakiś monodram – pomyślał. I właśnie wpadł mu do ręki tekst holenderskiego autora Glena Bergera. Tekst niezwykły. I na jego miarę szyty.
Bohaterem jest skromny bibliotekarz, którego jedynym zajęciem jest rejestrowanie dat wypożyczanych i zwracanych książek. Elektryzującym wydarzeniem jest odkrycie, że przewodnik turystyczny, znaleziony wśród zwróconych książek, został wypożyczony 113 lat temu. Postanowienie zbadania tej zagadki zmienia życie naszego bohatera, daje mu drugą młodość, podpowiada szalone pomysły, zwłaszcza że za jedną zagadką kryją się następne. Na przykład kwit z londyńskiej pralni, gdzie nieznany klient oddał przed laty spodnie, których nigdy nie odebrał. Stąd pełny tytuł sztuki „W progu, czyli tajemnica zaniechanych spodni”.
Dość, że dotąd safandułowaty pracownik biblioteczny rusza w podróż tropami coraz to nowych śladów. Nie baczy na koszty i perspektywę utraty pracy. Dostał ekscytujące drugie życie, stał się detektywem, historykiem, odkrywcą.
Druga część sztuki wprowadza nas w jeszcze inne sfery. Poznajemy historię Żyda Wiecznego Tułacza, a nawet, splatający się z naszą opowieścią, mit Latającego Holendra. I tu jest pewien kłopot.
Otóż monodram jest materią literacką niesłychanie trudną i mam podejrzenie, że Marian Opania nie znalazł przy prowadzeniu swojego bohatera odpowiedniej pomocy. Czasem gubi się w meandrach opowieści, przywołując środki wyrazu z poprzednich ról, także estradowych, a wraz z nim gubi się widz.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...