Zmagania twórcy z politycznymi naciskami i ograniczeniami, przegraną i życie uchodźcy opisał w swej "Autobiografii" Andrzej Panufnik, kompozytor ceniony za granicą i przemilczany w kraju. W 100. rocznicę urodzin artysty publikację wznowiło wydawnictwo Marginesy.
"Presja polityczna spowodowała, że znów przestałem komponować i doznałem jakby paraliżu wyobraźni twórczej" - tak kompozytor opisał pierwsze lata w powojennej Polsce. Jak pisał, trudno było mu zaakceptować wyznaczoną przez władze rolę propagatora systemu politycznego.
W pierwszych latach Panufnik odrzucał jednak propozycje pozostania zagranicą, chcąc "odgrywać jakąś rolę w polskim życiu muzycznym, które wreszcie zaczynało się odradzać po zniszczeniach wojennych". "Chociaż wytrwale odmawiałem wstąpienia do partii, nie byłem też zauroczony Zachodem i moja niechęć pogłębiała się, gdy sobie uświadomiłem, że Roosevelt sprzedał mój kraj Stalinowi w Jałcie w 1945 r." - pisał.
Panufnik próbował więc służyć rządowi, został działaczem Związku Kompozytorów Polskich, grywał w kraju i wyjeżdżał w zagraniczne delegacje. W Chinach kilka godzin przed spotkaniem z Mao Zedongiem i dyrygowaniem "przyprawiającym o mdłości" "Poematem o Stalinie" Panufnik dowiedział się przez telefon o tragicznym wypadku - jego żona kąpiąc córkę doznała ataku epilepsji i zaledwie kilkumiesięczne dziecko utonęło.
Pomimo tragedii władze nie zgodziły się na zwolnienie kompozytora z udziału w występie. "Po koncercie dostąpiłem zaszczytu poznania sławnego Mao, niedźwiedziowatej osobistości, która potrząsała moją ręką przez dłuższy czas i przyglądała mi się przeszywającym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć coś bardzo ważnego. Nigdy nie odkryłem co, jako że mógł zwracać się do mnie wyłącznie poprzez dwóch tłumaczy, ale nie zdecydował się na to. Może, milcząc, wyrażał swoje współczucie?" - pisał Panufnik.
Gdy zamówiono u niego "symfonię pokoju", postanowił pod tym oficjalnie zaakceptowanym tytułem napisać utwór poświęcony "prawdziwemu pokojowi, mojemu pokojowi, takiemu, jakiego rzeczywiście świat pragnie". "Wydawało mi się, że znalazłem sposób chodzenia po linie uczciwości nad przepaścią ścierających się nacisków, lecz gdy pochylałem się nad nęcącymi kartkami rękopisu, mimowolnie zaczynałem myśleć o sloganach i wydarzeniach ostatnich dwóch lat, (...) wszystko odcisnęło na mnie piętno" - wspominał.
Panufnik spodziewał się rozluźnienia w klimacie politycznym po śmierci Stalina, czas odwilży go jednak rozczarował. Czarę goryczy przelało żądanie wysłania listów do zachodnich kompozytorów, w których Panufnik miał wychwalać polski ruch pokoju. "Muzycy zachodni mogli się nie domyślić, co się kryje za takimi listami. Tym bardziej nie mogli przypuszczać, że ich odpowiedzi będą analizowane przez partię" - pisał w "Autobiografii". Według niego władze chciały się dowiedzieć, czyje sympatie lub słabości mogły wykorzystać "jak w przeszłości wykorzystywano Picassa, Eluarda, Sartre'a i wielu innych".
Kompozytor, czując, że jest przymuszany do szpiegowania na rzecz Moskwy, postanowił wyjechać. "Ucieczka z Polski wiązała się z ogromnym niebezpieczeństwem, lecz na tym sprawa się nie kończyła. Nie miałem pojęcia, czy uda mi się zrobić karierę gdzie indziej" - obawiał się. Zanim zamknął po raz ostatni drzwi warszawskiego mieszkania, przygotował je na wizytę funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, ustawiając na biurku wszystkie odznaczenia od rządu Polski Ludowej.
Na wieść o ucieczce władze uznały kompozytora za zdrajcę narodu, zniszczono jego drukowane kompozycje, zakazano wykonywania jego muzyki i przypominania jego nazwiska. Rozpuszczono też pogłoski, że Panufnik opuścił ojczyznę dla pieniędzy, choć tak naprawdę on i jego żona Scarlett nie mieli w Wielkiej Brytanii z czego żyć. Tamtejsze środowisko muzyczne przyjęło go chłodno i nikt nie oferował zamówień, co sprawiło, że po dwóch miesiącach kompozytor poczuł "wolność umierania z głodu". "W Polsce byłem kimś, w Anglii stałem się absolutnie nikim" - wspominał kompozytor. Wkrótce zdecydował się objąć posadę dyrygenta Orkiestry Symfonicznej Miasta Birmingham.
Na emigracji dokończył zamówioną przez władzę ludową "symfonię pokoju". Wykorzystał dwie gotowe już części utworu, zrezygnował ze słowa "pokój", które "wskutek sowieckich nadużyć zaczęło brzmieć przewrotnie i fałszywie". Zatytułował utwór "Sinfonia elegiaca" i dedykował go ofiarom drugiej wojny światowej.
W Polsce zakaz wykonywania jego muzyki obowiązywał do 1977 r. Wówczas Zarząd Główny Związku Kompozytorów Polskich dokonał w wydziale kultury KC PZPR zwolnienia cenzuralnego zakazu dotyczącego Panufnika i jego muzyki, a na festiwalu "Warszawska Jesień" odbyły się pierwsze wykonania jego utworów.
Sukces odniósł jednak za granicą. W 1991 r. królowa brytyjska Elżbieta II nadała Panufnikowi tytuł szlachecki.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.