– Ważne, żeby żaden kosmyk włosów spod chusty nie wychodził. Jeśli u którejś wychodził, to znaczyło, że jest zalotnicą, że chce się mężczyznom podobać – wyjaśnia Halina Ordon, kierownik Zespołu Ludowego „Cyganianki”.
Od rózgowin do przeprowadzki
W barwnych strojach i chustach zespół wystąpił ostatnio w XXVI Wojewódzkim Konkursie Ludowych Obrzędów i Zwyczajów w Giedlarowej, podczas którego przedstawił lasowiackie wesele, zdobywając wyróżnienie przy silnej konkurencji, bo zaprezentowały się aż 33 zespoły.
– Obrzęd jest naprawdę piękny. Pokazuje młodym, jak ludzie dawniej żyli i bawili się. Składa się z trzech części. Pierwsza to rózgowiny – opowiada o dniu przed samym weselem. Druhny przychodziły do panny młodej i wiły wspólnie rózgę, śpiewając pieśni; stare, zawodzące, że aż płakać się chciało. Potem były tzw. rozpleciny: ojciec rozplatał warkocz przyszłej panny młodej i obcinał włosy, co oznaczało koniec panieństwa. Część druga to wyprowadziny do kościoła, któremu towarzyszą rzewne pieśni, jak „Kremowa suknio”, „Złoty pas”, „Wychodź dziewcyno, bo juz czas” i pożegnanie z rodzicami. Po powrocie ze świątyni następują oczepiny; panna młoda żegna się z druhnami, otrzymuje chustę na głowę i wita się ze swatkami. I tu zaczynają się typowe weselne, radosne, czasami wręcz swawolne przyśpiewki.
Ale nie brak również zaczepnych, jak: „Nie śpiwoj, nie śpiwoj, bo ci się nie tycy, bo ktoś pomyśli, ze to krowa rycy”, które czasami pod koniec wesela doprowadzały do tzw. bitek. Ostatnia część, niespotykana w innych obrzędach w kraju, to przeprowadzka panny młodej do domu pana młodego. Starościna weselna woła wówczas: „Chłopoki! Zbierajta, co się da, żeby Kasia na swoje z gołemi rękami nie sła” i zachęca chłopców, by znosili do ich nowego domu, co tylko się da. Zabierają więc z obejścia rodziców panny młodej cepy, grabie, maselnice, pierzyny, kolebki... I cały ten kolorowy weselny orszak uzbrojony w różne narzędzia, przedmioty towarzyszy młodym – barwnie opisuje obrzęd kierowniczka zespołu.
W przedstawieniu członkowie zespołu wykorzystują zabytkowe, oryginalne narzędzia, jak łopata do chleba, maselnica.
Skarbnica przeszłości
„Cyganianki” bardzo wiele zawdzięczają nieżyjącej już wielkiej propagatorce kultury lasowiackiej – Marii Kozłowej, córce Wojciecha Wiącka, senatora w II Rzeczypospolitej, machowskiego chłopa. – Przekazała nam bardzo wiele spisanych przez siebie starych pieśni ludowych z tego regionu – wyjaśnia pani Halina. – I na nich głównie bazujemy. Z czasem, kiedy okazało się, że trzeba wzbogacić nasz repertuar, postanowiliśmy sięgnąć do pamięci mieszkańców Cygan. Okazało się, że jest to prawdziwa skarbnica.
Zarówno Halina Ordon, jak i pozostali członkowie zespołu byli zaskoczeni bogactwem pieśni zapamiętanych przez starsze osoby. Wiele z tych utworów pochodzi z XIX w., a być może niektóre z nich mają jeszcze starszy rodowód. – Przychodziły do nas panie liczące ponad 80 lat z tekstami piosenek, mówiąc, że śpiewały je ich babcie – opowiada kierowniczka zespołu. – Wszystkie skrupulatnie wpisałyśmy do naszej kroniki, by nie uległy zagubieniu.
Podczas spisywania pieśni wyszło na jaw, że na strychach, w starych komodach w wielu domach są przechowywane oryginalne stroje lasowiackie, a w niejednej komorze czy szopie leżą zapomniane dawne narzędzia rolnicze lub przedmioty codziennego użytku. Odczyszczone, odnowione służą obecnie jako rekwizyty podczas przedstawień wystawianych przez „Cyganianki”.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...