Ta książka wyciska łzy, ale łzawą opowieścią nie jest. Sięga bowiem głęboko do naszego wnętrza. Dotyka tego, co najchętniej ukrylibyśmy przed światem. Jest więc do bólu prawdziwa.
Nie wiem, w jaki sposób udało się Krzysztofowi Koehlerowi tak mocno wniknąć w świat bezdomnych. Niewątpliwą rolę odegrał tu talent literacki, zdolność obserwacji, empatia. Ale czytając „Wnuczkę Raguela”, miałem wrażenie, jakby autor spędził w tym świecie trochę czasu. Tak przekonująco bowiem nakreślił portrety swoich bohaterów i otaczającą ich rzeczywistość.
Obok historii
Powieść Koehlera dostarcza wielu zmysłowych wrażeń i – co tu kryć – w większości są to wrażenia niemiłe. Obrazy ropiejących ran, gór śmieci, zapachy niemytego ciała, gnicie – to wszystko towarzyszy nam podczas lektury. I jeszcze ten język, miejscami bardzo wulgarny. Ale – dodajmy od razu – tylko w dialogach, i tylko tam, gdzie uzasadnia to prawdopodobieństwo przedstawianej sytuacji.
Bo już sam narrator mówi polszczyzną piękną, choć bardzo specyficzną. Słychać w niej Koehlera – takiego, jakiego znamy z wierszy. W końcu autor jest przede wszystkim wybitnym poetą, który jako powieściopisarz dopiero debiutuje. Krótkie zdania, często ich równoważniki, przenoszą nas w świat bardzo konkretny, często brutalny, ale i pełen dobra w miejscach, w których wcale się go nie spodziewamy. Retrospekcje, zmiany perspektywy początkowo trochę dezorientują czytelnika i mogą być nieco irytujące, jednak z czasem wszystko zaczyna się nam układać w spójną całość. Coraz ciekawsza staje się też sama opowieść, w której przenika się wiele planów. Losy dwójki głównych postaci nie tyle splatają się ze współczesnymi wydarzeniami, co rozgrywają się obok nich. Na przypadkowo mijanych telewizorach, po których wzrok bohaterów zaledwie się prześlizguje, widzimy prezydenckiego tupolewa rozbitego pod Smoleńskiem czy słynny skok Feliksa Baumgartnera ze stratosfery. Tylko czasami – na Krakowskim Przedmieściu albo przy okazji zadymy z 11 listopada – znajdujemy się w środku wydarzeń, ale wrzuceni w nie też jakby przypadkowo, bez pełnej świadomości tego, co tu naprawdę się dzieje.
Walka o dusze
Bo najważniejsza jest historia tych dwojga, do końca bezimiennych, którzy na samym dnie odkrywają miłość. Przychodzi do nich w postaci dziecka, Natalki, i sprawia, że próbują zbudować swoje życie na nowo. Przychodzi też przez wielu życzliwych ludzi, którzy pomagają im się podnieść. Czasem ci ludzie okazują się aniołami, jak spotkany w pociągu Rafał. Ta postać to czytelne nawiązanie do biblijnej Księgi Tobiasza, podobnie zresztą jak sam tytuł książki i motyw psa wędrującego z głównym bohaterem.
Otrzymujemy więc od autora jasny sygnał, że to, co najważniejsze w książce, dzieje się w sferze duchowej. O dusze bohaterów toczy się nieustanna walka. Jaki będzie jej wynik? Powieść nie udziela łatwych odpowiedzi. Bo kiedy właśnie wydaje się czytelnikowi, że wszystko zmierza do happy endu, akcja przybiera nieoczekiwany zwrot. Choroba dziecka sprawia, że młodzi ludzie zaczynają się obawiać, czy będą w stanie zapewnić Natalce bezpieczną przyszłość. Ostatecznie – mimo całej miłości, jaką do niej mają – ich córka ląduje w oknie życia. Ta bolesna decyzja zaważy na ich dalszych losach, które stają się coraz bardziej dramatyczne. Czy uda im się cofnąć skutki czynu, którego bardzo żałują? Końcówka przynosi wprawdzie trochę nadziei, ale całkowitej pewności, co będzie dalej, nie mamy.
Bezdomny we mnie
I dobrze, że autor zdecydował się na otwarte zakończenie, bo dzięki temu uniknął moralizatorskiego patosu. Zresztą – trzeba to zauważyć – książka jest całkowicie od niego wolna. Pełna jest za to realizmu w spojrzeniu na człowieka – na jego słabość, ale i wielkość, kiedy przekracza własne ograniczenia i zranienia. Także w pokazywaniu samych bezdomnych udało się autorowi uniknąć skrajności. Nie ma tu zbytniego litowania się nad ludzką biedą, patrzenia na nią z góry, ale nie ma też nadmiernego, bezsensownego szokowania turpistycznymi obrazami. To raczej literatura współczucia – w najlepszym z możliwych znaczeń tego słowa. Współodczuwając z bohaterami, wnikając w ich świat, odkrywamy stopniowo, że bezdomny czai się w każdym z nas. W problemach bohaterów możemy dostrzec nasze własne wykluczenia, samotność, ale i miłość – tę najbardziej bezbronną, którą trzeba za wszelką cenę ochronić.
Ta książka wyciska łzy, ale łzawą opowieścią nie jest. Niezręcznie byłoby też powiedzieć, że czyta się ją z przyjemnością. To raczej jedna z tych książek, które niepokoją, nie pozwalają zasnąć, bo chcą być doczytane do końca. Sięgająca głęboko do naszego wnętrza. Dotykająca tego, co najchętniej ukrylibyśmy przed światem. Prawdziwa do bólu. •
Krzysztof Koehler, Wnuczka Raguela, Wydawnictwo M, Kraków 2014, ss. 248
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.