O miejscu sacrum w sztuce i radości tworzenia - rozmowa z prof. Antonim Cyganem.
Pan maluje trochę tak, jakby był z innej epoki. W Pańskim malarstwie odnajduję echo wielkich mistrzów sprzed wieków.
Nie czuję się malarzem z innej epoki. To, że w taki sposób podchodzę do moich obrazów, to kwestia mojego myślenia o malowaniu i o roli obrazu. Mnie nie bawi poszukiwanie na siłę nowego tropu w malarstwie. Bardziej frapuje mnie mierzenie się z wyzwaniem, jakim jest np. namalowanie „istoty” człowieka na płótnie. Malowanie musi być również zabawą w opowiadanie czegoś w taki sposób, który pozwoli nasze emocje, myśli czy idee przekazać najpełniej. Moje obrazy powstają bez modeli, wszystkie postaci i sytuacje wymyślam, rodzą się w mojej głowie, w dziesiątkach szkiców i finalnie pojawiają się na płótnach, tam również dojrzewając do ostatecznego kształtu. Ta gra z przestrzenią, powierzchnią oraz głębokością, to w pewnym sensie „powoływanie do życia” postaci, to budowanie scen, to formułowanie spektaklu, wymyślanie wszystkiego od początku do końca – to jest to, co składa się na radość tworzenia. Do momentu, kiedy tę przyjemność będę odczuwał, nie odejdę od sztalug. Jeżeli malarstwo przestanie sprawiać mi radość, to zacznę rzeźbić albo… grać na klarnecie.
Mówi Pan, że malowanie to zabawa, ale czy tworzenie obrazów religijnych nie ma raczej czegoś z medytacji?
Tworzenie jako takie jest medytacją. Wejście do pracowni, stanie przed sztalugami i parę godzin pracy z pędzlem w ręce, to jest coś, co pozwala mi egzystować i jest niezbędne jak powietrze. Po całym dniu urzędniczej pracy w Akademii, kilka godzin wieczorem w pracowni to rodzaj przeniesienia się w zupełnie inne obszary. Teraz jeszcze bardziej doceniam, czym jest dla mnie malarstwo, a szerzej – chwile tworzenia. To rodzaj oczyszczenia, oderwania od codzienności, sposób na filtrowanie umysłu. Jest to dla mnie swoista medytacja.
Dawniej sojusz religii i sztuki był czymś oczywistym, a teraz te drogi się rozeszły. Dlaczego?
Większość tego, co działo się w historii sztuki do XIX wieku, miało silny związek z mecenatem Kościoła. XIX wiek wszystko przewartościował i zmienił całkowicie spojrzenie na twórczość i artystę. Sztuka jest dziś zjawiskiem bardzo różnorodnym, skomplikowanym, ciągle poszukującym nowych obszarów, i prawdą jest, że tematyka sakralna to tylko niewielki jej fragment. W moim przypadku wybór drogi i ikonografia, której zaufałem, to świadome decyzje, związane z wieloma czynnikami w moim życiu. Mam świadomość, że to jest dziś niszowa działka, niemniej jest to również znak czasów – jesteśmy zabiegani, zasypani gigabajtami informacji i w tej magmie często gubimy sens i zatracamy hierarchię spraw. Każdy artysta buduje swoją własną opowieść o świecie. Często poddaje się modom, bywa, że szuka własnej drogi, odrzucając wszystko i wszystko negując. Jasne, że dla przeciętnego odbiorcy sztuka współczesna jest często trudna do odczytania i zaakceptowania, jednak musimy zdawać sobie sprawę, że niesie w sobie często niezwykłe treści, przesłania i wartości. Innym zagadnieniem w tej materii jest problem niedoskonałej, delikatnie rzecz ujmując, edukacji artystycznej. Wiedza o współczesnym świecie jest kaleka bez wiedzy o kulturze i sztuce.
Jak układa się dziś współpraca artystów z Kościołem?
Mam doświadczenie świetnej współpracy z księżmi, jednak zdarzały się sytuacje, w których oczekiwania po stronie zamawiającej były nie do zaakceptowania. Oczywiście, trudno dziś oczekiwać, by Kościół na nowo stał się mecenasem na poziomie renesansu i baroku. Patrząc jednak na wiele kościołów, które powstały w minionym wieku, na ich wnętrza i wystrój, mam wrażenie, że pracy dla artystów mogłoby być sporo. Powinniśmy zadbać o to, by kościoły zaczęły właściwie oddziaływać swoim wnętrzem i być elementem kultury wizualnej na najwyższym poziomie. Narzeka się, że kościoły po Soborze Watykańskim II są generalnie nieudane. Ani architektura, ani wnętrze, ani wyposażenie nie wyrażają sacrum. Dominuje podejście czysto funkcjonalne. Uważam, że aktualnie coś się zmienia. Ostatnio otrzymałem kilka propozycji sporych realizacji w przeprojektowaniu wnętrz kościołów. Kościół widocznie zauważył, że istotne jest, gdzie i w jakim klimacie oddajemy się modlitwie. Nie zawsze tylko czysta funkcjonalność, bardzo zresztą istotna, wystarcza do stworzenia właściwej aury do kontemplacji.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.