Konfrontacja imperialnej Rosji z mentalnością Zachodu musi skończyć się klęską tych, którzy zawierzyli szlachetnym intencjom carskich potomków.
Mała scena teatru „Przodownik”, zwana też Laboratorium Dramatu, gdzieś na tyłach ulicy Puławskiej, ma zadziwiająco dużo fanów. Repertuar na ogół o charakterze offowym prowokuje do przemyśleń, a nade wszystko odkrywa przed teatralną widownią zapomniane teksty i zapomnianych autorów. Ponadto mimo skąpej powierzchni sceny, a może właśnie dlatego, realizatorzy proponują niebanalne rozwiązania formalne.
Podobnie jest z jedną z ostatnich premier w „Przodowniku” spektaklem „Rosyjski kontrakt”. To adaptacja opowiadania „Epifańskie śluzy” Andrieja Płatonowa, którego nazwisko kojarzy się nam dziś jedynie z jedną ze sztuk Czechowa. A jednak był on w swoim czasie popularny niemal tak jak Michaił Bułhakow.
Spektakl kładzie nacisk na fascynację Zachodu mentalnością rosyjską, fascynację połączoną z lękiem. Czym mniej Zachód rozumie politykę Rosji i jej imperialne zapędy, tym bardziej próbuje zbliżyć się do kulturowego kolosa Wschodu.
Bohaterem „Rosyjskiego kontraktu” jest angielski inżynier Bertrand Perry, któremu car Piotr Wielki zleca zadanie zbudowania kanału łączącego Morze Czarne z Morzem Kaspijskim. Bajońskie honorarium i ambicjonalne wyzwanie, jakiemu próbuje sprostać Perry, sprawia, że szybko zatraca zdrowy rozsądek.
Okazuje się, że zadanie jest niewykonalne z racji suszy, jaka nawiedza te okolice. Stawia więc na szale życie osobiste, traci narzeczoną, podpisuje wyroki śmierci na chłopów, którzy odmawiają pracy ponad siły, by wreszcie wpaść w pułapkę zastawioną przez cara na niego samego.
Wszystko to nie byłoby tak interesujące, gdyby nie współczesna sytuacja międzynarodowa, konflikt na Ukrainie, arbitralne decyzje Putina, wobec których Zachód i Ameryka czują się bezradni. W dodatku bezradność idzie tu w parze z czołobitnością.
Ta konfrontacja, która stanowi sedno sztuki, pokazuje, że siła Rosji, która daje jej prymat nad mentalnością zachodnią, bierze się z pogardy dla jednostki, z nieliczenia się z ofiarami, a broń, jaką posługiwali się i posługują dalej władcy wschodniego mocarstwa, to bezwzględna manipulacja. Dziwi tylko, że ulegają tym fascynacjom ludzie wykształceni i wychowani w krańcowo różnym kodeksie etycznym. Czy więc cel uświęca środki?
Przekonująco prowadzi swoją rolę Oskar Hamerski jako Perry, z wolna pogrążający się w całkowitej uległości. Ciekawe role kobiece Agnieszki Roszkowskiej jako narzeczonej Bertranda i Magdaleny Smalary, diagnozującej trafnie obyczajowość rosyjską, ożywiają ten monotonny męski świat. Krzysztof Rekowski poziomem spektaklu dowodzi, że wybór mało znanego autora nie przekreśla uniwersalnej wymowy sztuki.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.