„Dysharmonia caelestis” Feliksa Netza jest książką, do której żadne określenie nie chce ściśle przylegać. Zbiór esejów? Opowieść o Katowicach? A może reporterska impresja? I to, i to, i to. I jednocześnie coś znacznie więcej.
Czytamy i nie wiemy, tak naprawdę, kim jest narrator przekazujący kolejne odsłony swych doświadczeń. Jeden z bohaterów mówi: "Być może, że to, co powiem, w ogóle się nie zdarzyło; możliwe że przydarzyło się komuś innemu" i tak samo jest z całokształtem historii zebranych w tomiku. Dinozaur przechadzający się aleją Korfantego zdaje się w równym stopniu (nie)realny, co okupacyjna katowicka rzeczywistość. Netz sięga po nieoczywistości, by przez ich pryzmat przyglądać się temu, co jątrzy się we wnętrzach Ślązaków. I tych, co Śląsk w siebie wchłonęli, przygarnęli, pozwolili mu buzować we własnej krwi. Ta druga kategoria pasuje do narratora – zamieszkującego przy ulicy Barcelońskiej tłumacza Puszkina – i pasuje też do samego Netza.
Jaki zatem jest ten Śląsk widziany oczami przybysza? Jakie okazują się Katowice dla zbłąkanego tułacza, który w bogucickim familoku nie może być u siebie i nigdy nie będzie, a przecież nie znaczy to, że ktokolwiek odmawia mu tutaj należnych praw? To miasto, którego obraz kreśli narrator, jest miastem nade wszystko ważnym. Miastem nieustannego fermentu, dwoistości, miastem, z którym nie tylko można, ale wręcz należy się mocować. Bo dzięki temu mocowaniu zachodzić mogą zmiany – tak w mieście, jak i w człowieku.
Netz w swoich miniaturach dotyka tematów, które stały się już dawno sztandarowymi „trudnymi tematami”: okupacja, Auschwitz, kolaboracja z PZPR (bądź szlachetna jej odmowa), stan wojenny, strajk w kopalni „Wujek”. Ale nie szuka pośród nich bohaterstwa i męczeństwa, szuka raczej pulsujących pod powierzchnią skóry emocji, wątpliwości, impulsów pchających do podjęcia konkretnych – czasem zupełnie nieracjonalnych – decyzji. Nie dzieli świata, odgradzając grubą kreską to, co białe od tego, co czarne. Netz wie doskonale, że świat zawsze nosi niezliczone odcienie szarości. Szczególnie tutaj, na Śląsku, pokryty węglowym pyłem i popiołem niespełnionych oczekiwań.
Ale tym, co najbardziej do „Dysharmonii caelestis” przyciąga, co nie pozwala się od niej oderwać, jest narracja i pełen smaku język. Zdania, które natychmiast przywodzą na myśl styl mistrzów – przede wszystkim tych prywatnych, Netzowych – a więc w pierwszej kolejności Máraiego.
Netz, tłumacz jego prozy, z podobną bezkompromisową wnikliwością poddaje rzeczywistość oglądowi, wydobywa z niej to, co najważniejsze – nawet jeśli bolesne i niewygodne, ale jednocześnie opisuje to z wielką wrażliwością, wysmakowanym taktem i staroświeckim – w najlepszym tego słowa znaczeniu – opanowaniem. Nic dziwnego, że „Dysharmonia caeletis” doczekała się nominacji do Nike – to prawdziwa, a przy tym ocalona od zbędnej monumentalności opowieść o „naszych” cierpieniach. Takich, wobec których nie sposób przejść obojętnie.
***
Tekst z cyklu Mała Biblioteczka Śląska
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...