Szlachetny i pełen melancholii spektakl pokazuje bezradność lekarzy wobec choroby duszy.
Wojciech Malajkat przygotowywał się do wystawienia „Czarodziejskiej góry” od lat. Jak sam powiedział, ta powieść wytapiała się w nim latami. I dziś, gdy na 70-lecie Teatru Syrena zrealizował wreszcie swój zamysł, potwierdził, jak silnie związany był ze swym mentorem, Jerzym Grzegorzewskim, który przywracał teatrowi teksty o sprawach ostatecznych. Bo powieść Tomasza Manna to rzecz o przemijaniu, o moralności, o nieuchronności, o czasie. Ale jak pokazać na scenie czas?
Ten szlachetny, pełen melancholii spektakl nie zadowoli widza, który w teatrze oczekuje tempa i dynamiki. Jest to wieczór dla tych, którzy oczekują refleksji na tematy ostateczne. Bo co może być bardziej ostatecznego niż śmierć? Jedni się z tym wyrokiem godzą, inni daremnie buntują. I ten bunt jest najbardziej przejmujący.
Malajkat przywołał jako motto swego spektaklu słowa Manna: „Najistotniejszym i naturalnym powołaniem człowieka jest jego doskonalenie się”. Na scenie oglądamy pacjentów z chorobami ciała i duszy. Czy trudniej znaleźć lek na śmiertelną chorobę, czy na pełną zwątpienia duszę? Kurczowo trzymają się życia, pragną fizycznej miłości, której nie są w stanie sprostać. A przecież lekiem może stać się jedynie głęboka wiara.
Dyrektor sanatorium, znakomity i niejednoznaczny w aktorskim wizerunku Przemysław Bluszcz, wie już wszystko o umieraniu. Ale im jego świadomość jest pełniejsza, tym bardziej bezradny czuje się wobec swoich pacjentów. Oglądamy skazanych na umieranie przez pryzmat gościa, który przybył w odwiedziny do swego kuzyna. Jednak młodziutki Hans Castorp, w tej roli Patryk Pietrzak, nie wie jeszcze, jak silnie zwiąże swój los z tym przeklętym miejscem. Bo jest to także powieść o dojrzewaniu w obliczu zbliżającego się kataklizmu wojny.
Mann porównywał swoją powieść do muzyki. Uważał, że tak jak dzieła muzycznego trzeba słuchać wiele razy, by dać mu się unieść, tak i jego powieść trzeba czytać wielokrotnie.
Wśród wielu ról zmagają się ze sprzecznymi emocjami przede wszystkim aktorki Maria Seweryn jako Kławdia i Aleksandra Justa jako Karolina. Wyważone w interpretacji postacie zagrali Antoni Pawlicki, Wojciech Zieliński i Mariusz Drężek. Na tym tle zbyt gwiazdorsko potraktował swoją rolę Daniel Olbrychski.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.