Nieszczęściem współczesnego teatru jest przekonanie, że trzeba koniecznie zaistnieć jakimś oryginalnym pomysłem. Powstają więc puste spektakle, w których próżno doszukać się myśli.
Każda kolejna inscenizacja „Wesela”, a od roku 1901 zagrano dramat Wyspiańskiego 200 razy, potwierdza, że ten swoisty rachunek sumienia wciąż odbywamy na nowo. Jakby wbrew sobie bijemy się w pierś i z żarliwością szepczemy: „moja wina, moja bardzo wielka wina”. Cóż stąd, że gdy wstaje świt, z tej nocy niewiele pamiętamy.
Dlaczego? Bo jak mówi Pan Młody, wolimy spać. „Spać, bo życie zbyt zawiłe/ Trza by mieć ogromną siłę/ Siłę jakąś tytaniczną/ Żeby być czymś na tej wadze/ Gdzie się wszystko niańczy w bladze”.
Ot co! Gdy błaznujemy, biją nam brawo, ale gdy cierpimy, jesteśmy śmieszni. Więc tylko w tę szczególną noc odkryjemy, co komu w duszy gra. Rano pozostaną jedynie majaki. Może był jakiś Wernyhora, jakiś Stańczyk, jakiś Rycerz? „Polska to jest wielka rzecz” recytowaliśmy w natchnieniu. I co z tego pozostało?
Gorycz stwierdzenia: „Rzeczy serio nie ma/ wszystko jest prowizoryczne/ przekonania, opinie, twierdzenia”. Tak więc kolejne pokolenie wyzna dramatycznie: „Miałeś chamie złoty róg, ostał ci się ino sznur”. Wyzna, powtarzając za Wyspiańskim, Grzegorzewskim, Dejmkiem, Hanuszkiewiczem. Ale ani tych dramatycznych słów, ani utraconych złudzeń nie znajdziemy w ostatniej inscenizacji „Wesela” na scenie Teatru Polskiego. Co w zamian za to proponuje nam reżyser spektaklu Krzysztof Jasiński? Niestety nic.
Nieszczęściem współczesnego teatru jest przekonanie, że trzeba koniecznie zaistnieć jakimś oryginalnym pomysłem. A że wbrew autorowi? Nie szkodzi. Byle pod prąd. Powstają więc puste spektakle, w których próżno doszukać się jakiejś myśli. A wystarczyłoby trochę pokory, trochę zaufania do autora. Pod warunkiem, że zadufany realizator jest w stanie tę myśl autora odczytać.
Tak więc mamy „Wesele”, gdzie z kilkudziesięciu postaci zostało na scenie jedenaście. Nie ma nawet Chochoła. Nie ma więc i chocholego tańca, bo kto miałby w tym letargicznym korowodzie wystąpić? Widma, z którymi bohaterowie rozmawiają, to ich alter ego. Jest za to muzyka disco polo, laserowy tunel, multimedialne witraże. Do historii nawiązują ogromne slajdy, gdzie na płótnach utrwalono ważne dla Polski wydarzenia. I może na tym trzeba było poprzestać.
Z kilku zredukowanych ról bronią się Andrzej Seweryn jako Gospodarz – nie we wszystkich jednak kwestiach, Joanna Trzepiecińska – Gospodyni, Piotr Cyrwus – Czepiec, oboje zadziorni jak trzeba, Jerzy Szejbal jako Żyd. Natalia Sikora – Rachela. Szkoda lirycznej Maryny, z której została jedynie rozflirtowana pannica. A więc nie będziemy z mozołem szukać Złotego Rogu, bo go tu na pewno nie znajdziemy.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.