Kibicujemy tym zagubionym bohaterom sztuki „Happy now?”, zastanawiając się, czy i my nie popełniamy podobnych błędów.
Wydaje się, że rozpad związków dobrze prosperujących zawodowo czterdziestolatków to prawdziwa epidemia, niezależnie od tego, czy dotyczy to Londynu, Nowego Jorku czy Warszawy. Nic dziwnego, że próbę analizy tego zjawiska podejmuje wielu autorów. Sztuka Lucindy Coxon, napisana w 2008 roku, cieszyła się w Londynie ogromnym powodzeniem, a po latach trafiła właśnie na scenę Teatru Polonia.
Czego dowiadujemy się z tego spektaklu, czego dotąd nie wiedzieliśmy? Właściwie niewiele, potwierdza on jedynie nasze przemyślenia. Poznajemy dwa małżeństwa, z których jedno mało skutecznie wydaje się walczyć o siebie, drugie już dawno się wypaliło.
Przyczyny tego stanu rzeczy wydają się banalne, ale dobrze znane. Kariera nie zastąpi braku miłości. Czy gdzieś się ulotniła, czy nigdy nie istniała? Dlaczego młodzi ludzie, podejmując decyzję o wspólnym życiu, ustawili tak swoje priorytety?
Kitty osiąga sukcesy w pracy naukowej, jej mąż odchodzi z korporacji, w której czuje się niewolnikiem, i podejmuje pracę nauczyciela. Czy ta namiastka wolności stworzy szanse na ratowanie związku z żoną, którą wciąż kocha, ale nie umie jej tego okazać?
Kitty, odrzucająca prostackie zaloty przypadkowego uwodziciela, uświadamia sobie, czego potrzebuje. Dużo jednak czasu minie, zanim zapyta męża, dlaczego nigdy jej nie całuje. Samo życie. Albo przecieknie nam ono przez palce, albo zrozumiemy, co stanowi sedno naszej egzystencji.
Małżeństwo Milesa i Bei niszczy z kolei alkoholizm męża. Przerysowana rola Bartka Opani uświadamia kompletny brak ekspresji biernej na co dzień żony. Może ma nadzieję, że jego ekscesy poruszą emocje partnerki? Dlaczego jednak dopiero wtedy, gdy Miles podejmie kurację odwykową, Bea (Katarzyna Kwiatkowska) zdecyduje się ułożyć sobie życie bez męża?
Kitty, w dojrzałej roli Maria Seweryn, nieustannie dokonuje analizy swego życia. Walczy o zdrowie ojca, prowadzi rozmowy z kapryśną matką (świetna Małgorzata Rożniatowska), dochowuje wierności mężowi (bezradny Bartłomiej Topa), w którego potrzeby próbuje się wczuwać. Ale wydaje się, że w tym wszystkim rozmienia się na drobne. Że to, co istotne, wciąż jej umyka. Przyjaźń z człowiekiem o innej orientacji seksualnej wydaje się przekonywać, że dobry harmonijny związek jest możliwy. Niestety, i to okazuje się mitem (jak zawsze przekonujący Rafał Mohr).
Pod batutą Adama Sajnuka dialog toczy się wartko – gorzki humor stanowi sól tych relacji. Reżyser tym razem obsadził siebie w dość cynicznej roli katalizatora. Kibicujemy tym zagubionym bohaterom, zastanawiając się, czy i my nie popełniamy podobnych błędów.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...