Słowo „United” kojarzy się już nie tylko z nazwą klubu z Manchesteru, ale i z zespołem, który na rynku muzyki chrześcijan nie ma sobie równych. 16 mln sprzedanych płyt i 5 mln 300 tys. polubień na Facebooku nie wzięło się znikąd. Hillsong od lat tworzy ścieżkę dźwiękową dla naszej wiary.
Pastelowe filtry kamer, w tle subtelna gra świateł, na podłodze plątanina kabli i rozłożone instrumenty. Na krzesłach rozsiada się grupka młodych ludzi. Uśmiechnięci, brodaci, hipsterscy, świetnie ubrani, jakby żywcem wyjęci z katalogu mody. Płyną pierwsze dźwięki nagrania unplugged, a Australijczycy zaczynają snuć swą muzyczną opowieść. I jestem pewien, że gdyby nie śpiewali o Duchu Świętym, ich piosenki nie schodziłyby z czołówek list przebojów. Członkowie Hillsong United nie chcą jednak zmieniać tematu. Od lat opowiadają o Bogu, którego mocy doświadczają na co dzień. Pierwszoligowy sprzęt, utwory momentalnie wpadające w ucho, niebanalne, nowoczesne aranże, porywające koncerty, w czasie których potężne hale czy stadiony zamieniają się w gigantyczne kaplice. Hillsong jest fenomenem na skalę światową. W jaki sposób zwykła diakonia muzyczna zielonoświątkowego Kościoła stała się najbardziej rozchwytywanym zespołem w historii muzyki granej przez chrześcijan, który właśnie doczekał się pełnometrażowego filmu?
Wszystko się zgadza
– Fenomen zespołu Hillsong polega na tym, że ta ekipa nie bawi się w półśrodki – opowiada wokalistka Magdalena Frączek. – Aranże, muzycy, wizualizacje, teksty, kompozycje, środki materialne potrzebne na zrealizowanie jakiegoś projektu, od jakiejkolwiek strony by nie podejść, wszystko się zgadza. Hillsong zrozumiał już dawno temu, że robienie muzyki – dla Boga i ludzi – to nie hobby czy fajny dodatek do wydarzenia, ale siła i zaszczyt. Zaryzykowali i podeszli do muzyki z takim samym pietyzmem jak spece od mainstreamu, dlatego stali się uniwersalni i figurują na równi z największymi gigantami muzycznymi i nikomu „nie przeszkadza”, że utwory dotyczą relacji z Bogiem. To prawda. Porywa już sama estetyka teledysków, koncertów, stron internetowych, nagrań unplugged (patenty kopiowane są potem do znudzenia przez nasze rodzime kapele). Hillsong działa na kilku muzycznych scenach i funkcjonuje w różnych pokoleniowych odsłonach. Jest i Hillsong Worship, i dynamicznie rozwijający się Hillsong Young and Free oraz najbardziej rozpoznawany, obsypany nagrodami Hillsong United.
Wszystkie te hillsongowe „odcienie” wypuściły już niemal setkę albumów (licząc ze składankami), które sprzedały się w ponad 16 mln egzemplarzy. Ich pieśni tłumaczone są na ponad 60 języków. Znakiem rozpoznawczym grupy stało się pełne ognia uwielbienie, a utwory takie jak „Oceans” (aż 3 321 163 odsłon na YouTube), „Deset song”, „Mighty to Save”, „Love is war” czy proste, oparte na kilku akordach „I surrender” na dobre zagościły w wielu polskich wspólnotach.
Pod strzechy
Hillsong to nie tylko kapela – ale przede wszystkim jeden z nowych Kościołów powstałych na bazie przebudzenia zielonoświątkowego. Powstał w 1983 roku na przedmieściach Sydney. To Kościół wchodzący w skład grupy Assemblies of God, skupiającej blisko 70 mln chrześcijan na całym świecie. Każdego tygodnia w nabożeństwach Hillsong Church w Sydney uczestniczy 30 tys. wiernych. Jest on ponadto Kościołem matką dla wspólnot działających w wielu miejscach świata, m.in. Londynie (muzyczna ekipa ze stolicy Anglii zagra 4 czerwca w Mysłowicach), Moskwie, Nowym Jorku, Seulu czy Sztokholmie. Na Ukrainie od 1995 roku działa Hillsong Kijów. Hillsong United to zatem zjawisko funkcjonujące na pograniczu wiary i popkultury. Od lat fascynuje mnie sposób, w jaki napisane przez chrześcijan piosenki trafiają pod strzechy i na blokowiska. Mate.O pisze w zaciszu domowym utwór „Przyjaciela mam”, a po latach okazuje się, że słyszę tę piosenkę w Chorzowie, Krakowie, Augustowie i Bełchatowie. Rozlała się na całą Polskę. A co dopiero powiedzieć o utworach Hillsong United, które stanowią dziś żelazny repertuar wspólnot na całym świecie?
Ferrari wśród maluszków
– Muzyka grupy Hillsong zmieniła moje życie – nie owija w bawełnę Piotr Żyłka, dziennikarz, autor projektu FaceBóg i polskiego profilu facebookowego papieża Franciszka. – Zetknąłem się z nią na drugim roku studiów. Od tego czasu słucham prawie codziennie. Pomagają mi się modlić, kiedy jadę na rowerze albo w trakcie wieczornego spaceru nad Wisłą. Kiedy pierwszy raz usłyszałem kawałek w wykonaniu Hillsong United, byłem w szoku. Wcześniej muzyka chrześcijańska kojarzyła mi się raczej z kiczowatością, z wykonaniami pozostawiającymi wiele do życzenia, generalnie z kiepską jakością. A jak już trafiałem na coś dobrego, to były to zdecydowanie nie moje klimaty. A tutaj strzał w dziesiątkę. Zawsze marzył mi się chrześcijański zespół robiący kawałki, których jakości nie powstydziłyby się Coldplay albo U2. Hillsong to potrafi. Australijczycy są bardzo profesjonalni. Jakość piosenek, wykonania na żywo, koncerty, nagrania wideoklipów, kampanie promujące płyty i trasy koncertowe, wizualizacje graficzne, obecność w mediach społecznościowych – wszystko na absolutnie najwyższym poziomie. Ktoś może powiedzieć, że to tylko techniczne sprawy, ale dla mnie jest to ważne. Zbyt często to, co katolickie, kojarzy się z przaśnością, bylejakością i prowizorką. Tak często bywa nie tylko z muzyką, ale też ze współczesną sztuką sakralną, wystrojem wnętrz kościołów, pobożnymi obrazkami, jakością książek wydawanych przez chrześcijańskie wydawnictwa. W tym kontekście Hillsong to zupełnie inna planeta. Ferrari wśród starych maluszków. Myślę, że ich najmocniejszą stroną, tym czymś, co sprawia, że tak mocno oddziałują na chrześcijan i są źródłem ogromnego ładunku emocji, które można usłyszeć w ich muzyce, jest fakt, że nie jest to zwykły zespół, ale grupa ludzi, których głównym celem jest uwielbienie Boga.
Ich koncerty nie są zwykłymi koncertami. To zawsze jest modlitwa. Nie jest też przypadkiem, że 30 mln ludzi na całym świecie wykorzystuje ich twórczość na spotkaniach swoich lokalnych wspólnot, a wiele zespołów uwielbieniowych stawia ich sobie za wzór. Czasem słyszę zarzut, że my, katolicy, nie powinniśmy słuchać ich muzyki i na nich się wzorować, bo to są „jacyś protestanci i to jeszcze tacy bardzo podejrzani”. W takich chwilach zawsze wracają mi do głowy słowa bp. Grzegorza Rysia, który często przypomina, że Kościół jest tam, gdzie działa Duch Święty, co znaczy, że nie jesteśmy Go w stanie uwięzić, zamknąć tylko we wspólnotach katolickich. On wieje tak, jak Mu się podoba – podsumowuje Piotr Żyłka – Dobrze jest być na to otwartym, pokornie uznać, że są rzeczy, które dużo lepiej funkcjonują u chrześcijan z innych denominacji, i nie obrażać się na rzeczywistość. Lepiej podglądać naszych braci i uczyć się od nich. Na ekrany amerykańskich kin wchodzi właśnie film wyprodukowany przez Warner Bros, opowiadający o fenomenie grupy, „Hillsong Movie – Let Hope Rise”. Opowiada historię założonego w 1998 r. zespołu, którego sukces zaskoczył absolutnie wszystkich. – To historia warta pokazania na dużym ekranie z racji tego, jak skromne były początki zespołu, a jak wielki zasięg ma on obecnie – wyjaśniają producenci. Joel Houston, lider Hillsong i syn twórców grupy, nie ukrywa zdumienia: – Gdy zaczynaliśmy grać, nikt z nas nie brał tego na poważnie! Bóg posłużył się zwykłymi ludźmi i stworzył coś, czego nikt z nas nie byłby w stanie zrobić na własną rękę. To prawda, Ktoś musiał maczać w tym swe palce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.