Z niechęcią spojrzał na kartki rozłożone na stole, gdzie Hynko pisał swoją wredną księgę. W ramach obowiązków Rybka musi przeczytać to wszystko. Kupa wstrętnej roboty! Przybyło też w izbie pająków, pajęczyn i innych nieczystości. Od ściany odpadł duży płat gliny i odsłonił dziurę. Wszędzie unosił się pył i jakiś niezdrowy odór.
Jechał i jechał, w letargicznym rytmie podróży odkrywając, że z każdym dniem coraz głębiej wjeżdża w nieznane. Coś o tym słyszał. Coś czytał. Ale to nie to samo. Jadąc, ocierał się o granicę rzeczywistości, za którą nic tylko otchłań i bezmierny chaos. Co wieczór czynił zapiski w swoich papierach: jakieś ceny za byle jadło; kosztowne przeprawy; opłaty za przewodników, których nie rozumiał, a oni jego. W końcu zapisywał cokolwiek: o pluskwach, wszach i pchłach, przeplatanych z reumatyzmami i bolączkami pęcherza; jakieś prawdy i kłamstwa, zasłyszane w drodze. Nadzieja kurczyła się wraz z zawartością sakiewki.
Sprawdzało się, co mówiła mu matka. Ostrzegała, by nie podróżował na północ ani wschód, bo to rejon upiorów. A on jechał właśnie przez obszary utkane z dymów i mgły, kurzu i wiatru – żywe zaprzeczenie boskiego kosmosu i ludzkiego rozumu. Droga do księcia Albrechta wiodła przez świat zamieszkały przez trupy, niektóre jeszcze trochę żywe.
Nie jeden raz dobijał się do bram takich jak ta – wszystkie dziwnie podobne i zamknięte na amen. Już zapomniały, jak się należy otwierać. A jeśli w końcu raczyły się uchylić, to za ich progiem czekały w zgodnym porządku: chciwość, arogancja, brud, głupota, a nawet zagrożenie życia, jak to się zdarzyło gdzieś za Pardubicami.
Rybka rozumiał. Znał tę śpiewkę. Jego położenie z niedolami Hynka, nie jest lepsze ani o krzynę. Przedstawia go w korzystnym świetle, tuszuje, co się da, ale i tak wszyscy wiedzą, że Hynko Panwicz działa bezprawnie, wdziera się w tajemnicę i swym mętnym filozofowaniem poważnie zniekształca jej sens.
Od Keplera różni go tylko, że nie będzie miał miejsca w historii. Niebo patrzy nieufnie na Hynka i nie ma mowy o Łasce. Czeka cierpliwie, aż jego dusza przekroczy Flegeton, a tymczasem niech sobie używa.
Dwie niewidzialne istoty – Rybka i Rychter – zapomniały o bożym świecie i zamiast robotą, zajmowały się biadoleniem. Trwałoby to dłużej, gdyby nie szkaradny język, w jakim Kepler zagadał do Hynka. A tamten mu odpowiedział, jeszcze bardziej szkaradząc. Rybka chciał zrozumieć tę mieszankę słów, gestów i min, ale czuł się bezradny.
– Nie pozwólmy im tak rozmawiać – rzekł do Rychtera – bo tak zamącą nam w głowach, że stracimy nad wszystkim kontrolę.
Ale Rychter zlekceważył te obawy. Niech sobie mówią jak chcą. Bo co ludzie mogą powiedzieć? Same słowa. Nic ważnego. Niechże gadają, skoro się im wydaje, że wszystko już wiedzą. Szkoda na to anielskiej cierpliwości, drogi kolego.
Tymczasem na podwórzu pojawił się ów Kurek czy Gburek wraz ze swoim grubaskiem. Szturchnięciami prowadził go przed sobą jak pasterz prosiaczka i naprowadzał na wejście do kuchni. Poranne obmywanie ciała nie było w zwyczaju tego głodomora, którego brzuch trafił na niełatwe czasy.
Na widok żarłoka, Hynko, też podległy prawom apetytu, pośpieszył. Pamiętał, jak to było wczoraj. Jeśli go wyprzedzi imć Jakob Barcz, to pożre sam, co ma służyć trzem gębom, a nie jednej. Ruszył więc, a Kepler za nim, kończąc swe przemówienie w nieznanym języku.
Wydawnictwo Silesia Progress Rybka też był skłonny tam wejść, ale Rychter zatrzymał go. Niechże sami się obżerają. Poranek już przechodził w południe i był zbyt piękny, by go marnować w kuchni.
W tak zyskanym czasie, Rychter wolał wypytać Rybkę o gospodarza, którego Kepler jest gościem. Bo to, co już o nim wiedział, nie trzymało się kupy. Tyle tylko rozumiał, że spotkanie Keplera z niejakim Hynkiem na zamku rateńskim, to rzecz nadzwyczaj ważna. Ale ani słowa konkretu.
***
Powyższy tekst jest fragmentem nowej powieści Henryka Wańka "Jak Joahnnes Kepler, jadąc do Żagania na Śląsku, zahaczył o księżyc". Publikacja ukazała się nakładem wydawnictwa Silesia Progress. Można ją nabyć tutaj
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.