Buty o. Maksymiliana

– Osobowość o. Maksymiliana była niezwykle silnie osadzona w jego duchowości, był skupiony ‘do wewnątrz’, choć, zarazem, paradoksalnie, szalenie ekspansywny – mówi Kazimierz Braun, jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów teatralnych i historyków teatru.

strona 4 z 4

Chciałby Pan Profesor wyreżyserować swoją sztukę o św. Maksymilianie, mieć nad nią całkowitą kontrolę?

– Nie chodzi o kontrolę, a raczej o to, że dość dokładnie wiem co jest w tej sztuce i jakimi środkami wyrazu trzeba się posłużyć w realizacji. Wiele już razy reżyserowałem swoje sztuki, a także napisane przeze mnie adaptacje powieści, czy też dramaty w moim przekładzie. Z adaptacji mógłbym przypomnieć moją polską realizację „Dżumy” wg Camusa (1983), czy amerykańskie widowisko „Folwarku zwierzęcego” wg Orwella (1990). Więc pragnąłbym wyreżyserować prapremierę „Maximilianusa”. Przecież piszę sztuki będąc reżyserem – widzę ich kształt teatralny, widzę działające postaci, przestrzeń, światło, muzykę. Zarazem, gdy reżyseruję własny tekst obchodzę się z nim tak jak z każdym innym – analizuję go dokładnie, skreślam. Tak, potrafię skreślać napisane przeze siebie kwestie,

W „Maximilianusa” wpisał Pan Profesor sceny w różnych konwencjach – dramatu psychologicznego, teatru chińskiego, pantomimy. Sugerował Pan też, że sztuka mogłaby być grana w różnych przestrzeniach – nie tylko na scenie pudełkowej. Nie za dużo tych możliwości?

– To właśnie są możliwości – możliwości, a nie jedyne możliwe rozwiązania. Można z nich czerpać. Albo je pominąć. Wydawało mi się, że bogactwo duchowe bohatera i jego aktywność w obrębie różnych kultur, domagają się zastosowania w widowisku różnych środków wyrazu, różnych konwencji. Zarazem, jest to świadome otwarcie na wrażliwość współczesnego czytelnika, czy też widza teatralnego, zwłaszcza młodego, który na co dzień styka się z dekonstrukcją, postmodernizmem. Widzę ogromne niebezpieczeństwa tych nowych estetyk dla kultury, dla życia duchowego, zarazem jednak, oferują one pewne wartości, poszerzają granice wolności twórcy, nie krępowanego wymaganiami jakichś poetyk normatywnych.

Kim jest postać Brata Ciemnego?

– To Zły, przeciwnik, szatan. Każdy człowiek się z nim mierzy, zderza. On wślizguje się do duszy i zagradza drogę od zewnątrz. Szepcze do ucha i zda się przybierać różne postaci. Święci, zapewne nie wszyscy, zderzają się z nim w sposób szczególnie ostry, dramatyczny. Iluż z nich było kuszonych. Iluż z nich przeżywało „noc ciemną” – krótszą, czy dłuższą. Wiadomo to o Janie od Krzyża, Franciszku Salezym, Teresie z Lisieux, Matce Teresie z Kalkuty, o wielu innych. Wiele wskazuje, że i św. Maksymilian został dotknięty w Japonii „nocą ciemną.” Sam Brat Ciemny, to, oczywiście, postać symboliczna. Występuje pod różnymi postaciami, w różnych przebraniach. Przeszkadza, intryguje, spiera się z o. Maksymilianem, zagradza mu drogę. Potrzebny mi był po to, aby niejako ujawnić, co dzieje się we wnętrzu postaci głównego bohatera, zobrazować, z jakimi przeciwnikami musi walczyć, ale także ze względów czysto dramaturgicznych.

Sekwencja ostatnich scen obu sztuk to literacki apokryf. Dlaczego odszedł Pan w ujęciu tych zdarzeń od konwencji realistycznej?

– Ta realistyczna konwencja przełamywana jest już wcześniej wielokrotnie, na różne sposoby. Ale to nie tylko jeszcze jedna, nowa konwencja. To przeniesienie całej akcji na poziom metafory, to przyrównanie pasji świętego Maksymiliana do pasji Chrystusa. Uprawnione, bo tak właśnie, świadomie przeżywał i kształtował swój los sam święty. To jedna przyczyna takiego ujęcia przeze mnie ostatniego rozdziału życia oraz śmierci św. Maksymiliana. Jest i druga. Jego przejścia, cierpienia, jego bohaterska decyzja oddania życia za bliźniego, jego dwutygodniowe konanie i śmierć miały wymiar tak ogromny, że, jak sądzę, niemożliwy do dosłownego, realistycznego ukazania. Sądzę, że wielkość rozgrywających się wydarzeń mogłaby być umniejszona gdyby się je chciało pokazać dosłownie, realistycznie. W teatrze, który ma szczególną zdolność kreowania rzeczywistości poetyckiej, można taki ogromny wymiar osiągnąć nie wprost, ale przez metaforę. Można go zasugerować, odnieść do niego, stworzyć go w wyobraźni widza.

Powiedział Pan przed rozpoczęciem pracy nad utworem, że traktuje ją Pan jako rodzaj modlitwy...

– Okres intensywnych przygotowań do pisania o św. Maksymilianie to były dla mnie jakby rekolekcje. Wspólnota franciszkańska w Harmężach udzieliła mi nie tylko gościny materialnej, ale i duchowej. Otrzymałem pozwolenie uczestniczenia w ich codziennych praktykach modlitewnych – liturgii godzin, w codziennej ofierze mszy świętej, w innych nabożeństwach. Modlitwa mogła być kładką przerzuconą z mojego brzegu – życia pełnego napięć, pośpiechu, roztargnień, grzechu – i ponad tym wszystkim – ku tej rzeczywistości, w której przebywał za swojego życia mój bohater, którą kreował sam w sobie i ku której się otwierał, a także i tej, w której jest dziś. Idąc po tej kładce można jednak widzieć tylko na kilka kroków przed sobą, dalej ginie ona w mroku.

Ale próbując mówić o tych trudnych i poważnych sprawach, trzeba przypomnieć znaną anegdotę o malarzu Janie Styce. Przystępując do malowania wielkiej panoramy „Golgota”, postanowił malować ją na klęczkach, przez uszanowanie. I tak też rozpoczął pracę. Wtedy usłyszał głos: „Ty mnie, Styka, nie maluj na klęczkach. Ty mnie maluj dobrze.”

Rozmawiał: Rober Karp

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

TAGI| O. KOLBE

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości