– Osobowość o. Maksymiliana była niezwykle silnie osadzona w jego duchowości, był skupiony ‘do wewnątrz’, choć, zarazem, paradoksalnie, szalenie ekspansywny – mówi Kazimierz Braun, jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów teatralnych i historyków teatru.
„Maximilianus” to, jak sam Pan Profesor mówi, sztuka „duża” – a dlaczego powstała „mała” wersja tej „dużej” sztuki pod tytułem „Cela ojca Maksymiliana”?
– Pisząc „Maximilianusa”, założyłem, że spróbuję objąć całe życie św. Maksymiliana, a zarazem, że nie będę sobie stawiał żadnych ograniczeń w doborze materiału, czy ilości zapisanych stron. Powstał dramat obszerny, biograficzny, z akcją obejmującą lata 1904-1941, dziejącą się we Lwowie, Krakowie, Rzymie, Zakopanym, Grodnie, Niepokalanowie, Nagasaki, na Pawiaku, w Auschwitz. Ten dramat ma stosunkowo dużo postaci, choć wymagania inscenizacyjne, w tym scenograficzne, są skromne.
Potem pomyślałem, że niezależnie od ewentualnej realizacji takiego dużego widowiska, w środowisku teatralnym są na pewno aktorzy, którzy, tak jak ja, zafascynują się postacią ojca Maksymiliana. Wtedy postanowiłem napisać drugą, „małą” wersję tego samego dramatu. Powstała „Cela ojca Maksymiliana”. Jest to monodram, materiał na „teatr jednego aktora”. Dołączony jest doń Epilog – tekst dla jednej aktorki (to postać matki Świętego) – przy czym można z niego skorzystać, lub nie. Cela opowiada tę samą historię co „Maximilianus”. Posługuje się jednak całkowicie odmiennymi środkami wyrazu. O ile „Maximilianus” jest opowieścią sceniczną o rozbudowanej formie, z wieloma postaciami, o tyle „Cela ojca Maksymiliana” jest propozycją dla jednego aktora, dzieje się w jednym miejscu – w celi ojca Maksymiliana w Niepokalanowie rano dnia 17 lutego 1941 roku, kiedy to otrzymał on telefon, że do klasztoru przybyli gestapowcy i domagają się, aby do nich przyszedł. Właściwa akcja tego dramatu rozgrywa się w myśli, pamięci i wyobraźni ojca Maksymiliana, w jego duszy.
Czy był jakiś szczegół, element osobowości, wokół którego skonstruował Pan całą postać głównego bohatera? Co było tą fenomenologiczną kroplą, z której zbudował Pan morze, czyli bohatera z krwi i kości?
– Z elementów bogatej osobowości Ojca Maksymiliana wymieniłbym najpierw jego uderzające, pokorne, bezwzględne posłuszeństwo – posłuszeństwo woli Bożej, którą reprezentowali i wyrażali dla niego zawsze przełożeni. To posłuszeństwo miało więc dwa wymiary, czy też dwa piętra. Bo, po pierwsze, o. Maksymilian był praktycznie zawsze posłuszny przełożonym. Choćby się z nimi nie zgadzał, czy ich nie rozumiał. Centralnym elementem jego osobowości było stałe odwoływanie się do Matki Bożej – w modlitwie, w myśli, w listach, artykułach, kazaniach, naukach, w zawołaniu-pozdrowieniu wprowadzonym przez niego w Niepokalanowie: „Maria!” To było niepokalanowskie „dzień dobry” i „do widzenia”, „witaj” i „żegnaj”. Pozdrowieniem „Maria!” posługiwał się także w Niepokalanowie japońskim, i w ogóle wszędzie, gdzie nadarzyła się okazja.
A co z praktycznych, codziennych elementów biografii o. Maksymiliana uznał Pan za istotne, inspirujące?
– Wczytując się w przeróżne życiorysy świętego, w relacje o nim, natrafiłem na jego buty. Nosił latami buty z cholewami, niewysokimi, więc nie „oficerki”, ale raczej buty piechura, lub gospodarza na roli, i używał do nich onuc, bo tak było taniej. Takie jego buty stoją w gablocie w jego celi w Niepokalanowie. Szedł w nich przez kontynenty, po ulicach i wiejskich drogach, w lecie i w zimie. Pojawiają się one w mojej sztuce kilka razy, stanowią pewien drugorzędny, ale jednak ważny, bo jakoś bardzo „ludzki” wątek życiorysu tego niezwykłego człowieka. W pewnym momencie pracy nad sztuką miałem nawet pokusę, aby zatytułować całość „Buty ojca Maksymiliana”. Zrezygnowałem z tego, bo uznałem, że to jednak mogłoby być pewnego rodzaju dystrakcją.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.