Ridley Scott do początku lat 90. był jednym z najważniejszych twórców kina. Odkrywał nowe terytoria. Kręcił ważne i wybitne filmy. Potem jednak – trudno powiedzieć dlaczego - stał się zwyczajnym story tellerem. Umie opowiadać za pomocą obrazów. Czasem stara się swoje opowieści uszlachetniać. Czasem się to udaje. Czasem – nie.
„Wszystkie pieniądze świata” są opowieścią o porwaniu wnuka Jeana Paula Getty'ego - człowieka uchodzącego za najbogatszego na świecie –. Uprowadzenie to ma na celu uzyskanie okupu. Senior rodu nie chce jednak zapłacić. Wychodzi z założenia, że jeśli to zrobi jego wnuki – ma ich czternaścioro – będą porywane częściej. Jak sam mówi – nie ma wolnych środków na zapłacenie okupu. Jego celem jest ciągłe pomnażanie majątku.
Rzecz ogląda się z przyjemnością. Historia trzyma w napięciu. Zwroty akcji – nawet jeśli trochę się o samej historii wie, wszak jest prawdziwa – zaskakują. Rozwiązanie również jest inne niż widz by oczekiwał. Zaskoczenie pojawia się jednak gdzie indziej niż byśmy się tego spodziewali oglądając film.
Opowieść bowiem dotyczy z jednej strony ludzkiej chciwości. Z drugiej zaś – matczynej bezradności w zderzeniu z bezdusznością teścia, brakiem męskiego wzorca dla syna i dorastania tegoż. Reżyser jednak traktuje te wątki raczej pretekstowo. Buduje z nich zajmującą w czasie seansu opowieść, raczej jednak niepogłębioną. A potencjał był naprawdę duży (znakomici aktorzy pomagają zbudować oś konfliktu).
Wiadomo, że Christopher Plummer trafił do tego filmu „pięć po dwunastej” (film był gotowy kiedy wybuchł skandal z Kevinem Spacey). Tworzy tu jednak portret człowieka okrutnie chciwego, a przy tym nie pozbawionego ciepła. Choć wydaje się, że jego bohater głównie sprawdza wyniki z giełd, kupuje dzieła sztuki i szuka sposobów na odliczanie wielkich sum od podatków, wierzy mu się również gdy mówi, że kocha wszystkie swoje wnuki.
Michelle Williams również jest znakomita. Gra matkę porwanego chłopca. W jej postaci obserwujemy wielki dramat przerażenia i bezradności wobec zaistniałej sytuacji. Kobieta ta sama nie ma pieniędzy wystarczających do opłacenia okupu. Nie ma również sposobu aby je zdobyć. Zdana jest na pomoc obcego człowieka, który pracuje dla jej teścia.
Problem w tym, że jej rola, podobnie jak zakończenie jest jakby z innego filmu.
Scotta interesuje bowiem w tej historii to, co w niej sensacyjne. To, z czego powstanie chwytliwa historia. Nie da się ukryć – ciekawa, ale mogła być ciekawsza.
Ironia finału – którego nie zdradzę – powstaje więc w kontekście filmu, którego Scott nie zrobił. Nie w odniesieniu do opowieści sensacyjnej, którą widzom daje.
Nie należy jednak mieć do reżysera pretensji, że przez ponad dwie godziny przyciągał naszą uwagę. To akurat dowód znajomości fachu. Ridley Scott po raz kolejny zapewnia rozrywkę na naprawdę wysokim poziomie.
Można już natomiast mieć pretensje o to, że zmarnował potencjał na opowieść jeszcze ciekawszą. A na dodatek w finale udaje, że ją opowiedział.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.