Witold Bereś i Krzysztof Burnetko posklejali w jedną książkę swoje wywiady z Ryszardem Kapuścińskim, powstałe między 1991 a 2006 rokiem.
Można czynić zarzuty takiej zapobiegliwości – kwiaty na grobie pisarza jeszcze nie zdążyły zwiędnąć, a tu już na rynek trafia opasłe tomiszcze jemu poświęcone. Można także czynić zarzuty strukturze tej książki, na szybko pofastrygowanej i przygotowanej najwyraźniej pod dyktando praw marketingu. Ale myślę, że równie dobrze może to być główny atut tej opowieści.
Ciekawie jest śledzić nie tylko to, co Ryszard Kapuściński ma do powiedzenia na temat Polski i świata, ale i stosunek rozmówców do niego. Zaczynają jak czeladnicy przed mistrzem. Oni – początkujący dziennikarze „Tygodnika Powszechnego”, on – opromieniony międzynarodową sławą autorytet, a jednocześnie człowiek ujmujący skromnością i kulturą. Rozmówcy właściwie nie wychodzą z tych ról, przez co wywiady są silnie nacechowane osobowością Kapuścińskiego.
Choć niekiedy panowie B. próbują nakierować swego interlokutora na wygodne dla nich tory. Oto rozmowa w 2006 r., jak się okazuje, ostatnia. Kapuściński mówi, że nie ma różnicy między demagogią prawicową i lewicową. Pada pytanie: „Ale czy w Pana ocenie gleba dla fundamentalizmu i ksenofobii w Polsce jest dziś żyźniejsza niż we Francji czy Austrii?”. Czuje się, że bardzo pragną odpowiedzi pozytywnej.
Jednak przymykam oko na podobne fragmenty książki Kapuściński: nie ogarniam świata. Wolę wczytywać się w analizy współczesności, snute przez świetnego reportera. W tym morzu trzecioosobowej narracji rysuje się on sam. „Po prostu nie umiem mówić o sobie. Nie lubię. Takie pisanie biografii to zawsze jest jakoś stawianie pośmiertnych pomników, a ja na pomnik to bym jeszcze nie chciał” – powiedział w ostatnim wywiadzie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.