Stopień schodów i drzwi z rodzinnego domu. To jedyne pamiątki w Lublińcu po Edycie Stein. Jednak skromność eksponatów nie stanęła na przeszkodzie, aby w mieście powstało muzeum św. Teresy Benedykty od Krzyża, czyli Edyty Stein.
Jak powiedział Marcin Cyroń, twórca koncepcji muzeum, jest to niezwykłe miejsce, jakiego na Śląsku jeszcze nie ma. – Tym bardziej warto je zobaczyć – zachęca młody artysta.
Z domu rodzinnego Edyty Stein, choć sam budynek przetrwał wojnę, zachowało się niewiele; właściwie tylko dwie rzeczy: próg oraz drzwi wejściowe, które cudem ocalały. Gdy zaczęto ich szukać, okazało się, że były w kotłowi i czekały na... pocięcie i spalenie.
Przyszła święta z miastem była mocno związana. O Lublińcu zawsze mówiła: „moje ukochane miasto”, a gdy podczas wakacji wyjeżdżała z Wrocławia do Lublińca, mówiła: „jedziemy do domu”. Po latach napisała: „dla nas, dzieci, nie było większej radości, jak wakacyjny wyjazd do krewnych w Lublińcu... w tym małym miasteczku cieszyliśmy się wielką swobodą. Znaliśmy tu każdy kąt i każdy radośnie witaliśmy”. Muzeum św. Edyty Stein musiało powstać właśnie w tym mieście. I choć, zanim powstało, trzeba było czekać wiele lat, to w ocenie tych, którzy uczestniczyli w jego otwarciu, czekać było warto.
– Chcieliśmy, aby nie była to typowa muzealna placówka, gdzie zwiedza się eksponaty i wychodzi. Nasza koncepcja zmierzała raczej do tego, aby pobyt w tym miejscu wychowywał i skłaniał do refleksji – powiedział Edward Maniura, burmistrz Lublińca. Koncepcję stworzył młody lublińczanin Marcin Cyroń, który wzorował się na Muzeum Powstania Warszawskiego.
Do sal wchodzi się przez ocalałe drzwi, stąpa po progu, przez który wiele razy przechodziła przyszła święta. Tuż za drzwiami oświetlone tablice, muzyka, interaktywne monitory oraz bruk i tory kolejowe. Od razu pojawia się skojarzenie z drogą do Auschwitz, dokąd skazani z całej Europy byli przywożeni pociągami. Również aresztowana w Holandii Edyta Stein swoją ostatnią drogę do Auschwitz przebyła właśnie pociągiem. Tory przechodzą w obraz, a kończą się w smudze światła. – Naprzeciw tej instalacji zostanie ustawione żeliwne krzesło. Widz, siedząc na nim, będzie się wpatrywał w ginące w świetle tory. Przy nastrojowej muzyce może nasunąć się wiele myśli – wyjaśnia E. Maniura. – Od jej cierpienia, poprzez śmierć, która przecież była przejściem do światłości Boga. Sądzę, że tyle ludzi, ile usiądzie na tym krześle, tyle różnych refleksji i przemyśleń.
Twórcy muzeum nie chcieli gromadzić w nim eksponatów z czasów, gdy Lubliniec odwiedzała młoda Żydówka, później poszukująca agnostyczka, studentka filozofii, w końcu karmelitanka. Taka koncepcja nie byłaby tak atrakcyjna i nie przemawiałaby tak mocno, jak chcieli pomysłodawcy. – Jeśli nasze muzeum ma wychowywać, kształtować wyobraźnię, a jednocześnie być atrakcyjne, zwłaszcza dla młodego widza, musieliśmy pójść w innym kierunku – powiedział burmistrz Lublińca. – Podświetlone tablice, półmrok oraz dyskretna muzyka oddziałują mocniej, niż martwe eksponaty.
Tablice, począwszy od drzewa genealogicznego, przybliżają życie Edyty Stein. Dzieje jej rodziny można prześledzić, na podstawie źródeł historycznych, od połowy XVII wieku. Kolejne tablice to już czasy samej świętej, od dzieciństwa, poprzez studia, chrzest, życie w klasztorze, transport do obozu koncentracyjnego w Auschwitz i śmierć w komorze gazowej. Całości dopełniają wiadomości o Holokauście, a na koniec mapa Europy z zaznaczonymi miejscami, z którymi dzisiejsza patronka Starego Kontynentu była szczególnie związana. Warto podkreślić, że życie Edyty Stein przedstawione jest na tle najważniejszych wydarzeń z jej czasów, a wszystkie teksty przetłumaczono na język angielski i niemiecki. Sala obok jest przeznaczona na ekspozycje czasowe (obecnie jest tam wystawa przygotowana przez muzeum w Auschwitz).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.