Clint Eastwood nie przestaje zadziwiać. W ubiegłym roku ponownie nakręcił dwa filmy - „Gran Torino” i „Oszukaną”. Żaden z tych filmów nie jest arcydziełem, ale obydwa stanowią interesujący głos w dyskusji nad współczesnymi Stanami Zjednoczonymi.
79-letni dziś Clint Eastwood jest jedną z ikon światowego kina. Osobą powszechnie znaną i rozpoznawaną. Wielu widzów kojarzy głównie jego dorobek aktorski. Był kowbojem w spaghetti-westernach Sergio Leone, inspektorem Harrym Callahanem w serii filmów o „Brudnym Harrym” (postać ta pojawia się nie tylko przecież w samym „Brudny Harry” Dona Siegela, ale także w „Sile magnum” i „Polu śmierci”). Te dwa wizerunki przylgnęły do niego na bardzo długo. Na palcach jednej ręki można policzyć znane filmy, w których nie był kowbojem, albo policjantem. Z resztą nawet jeśli nie był już żadnym z powyższych to był na przykład agentem Secret Service ochraniającym prezydenta („Na linii ognia” Wolfganga Petersena). Różnica niewielka.
Przeciętny aktor - znakomity reżyser
Sergio Leone miał kiedyś o Eastwoodzie powiedzieć, że ma tylko dwie miny – tę w kapeluszu, i tę bez. To ocena może nazbyt surowa, ale nie pozbawiona do końca podstaw, bo wielkim wachlarzem środków aktorskich aktor nigdy nie dysponował. Miał za to zarezerwowane w scenariuszu mnóstwo pamiętnych odzywek, z których wiele przeszło do historii kina.
Jedyne znane role wykraczające poza wspomniane epmloi zagrał Eastwood w filmach, które sam wyreżyserował. Są to oczywiście Fraknie Dunn – trener boksu – w „Za wszelką cenę” i ostatnio weteran wojenny Walt Kowalski w „Gran Torino”.
Roztrząsając jednak nadmiernie karierę aktorską Clina Eastwooda zapominamy, że jest on dużo lepszym reżyserem. Jego filmografia reżyserska znaczona jest dziełami wybitnymi („Bez przebaczenia”, „Za wszelką cenę”), bardzo dobrymi („Północ w ogrodzie dobra i zła”, „Co się wydarzyło w Madison County ?”, „Listy z Iwo Jimy”), po prostu sprawnie zrealizowanymi („Władza absolutna”) i żartami z własnego wizerunku, które zdają się być ważniejsze niż sama materia filmowa („Kosmiczni kowboje”). Nie wszystkie filmy twórcy „Sztandaru chwały” są wielkimi dziełami. Zdarzały mu się i poważne wpadki. Pierwsze jego filmy trudno zaklasyfikować inaczej niż średniej klasy kino akcji, lub przygodowe („Firefox”, „Biały myśliwy, czarne serce”). Pierwszym sukcesem artystycznym okazał się „Bird” - biografia jazzmana Charlie Parkera – piętnasty film jaki zrealizował.
Może to wynik lekko nonszalanckiego stosunku do samego reżyserowania, które zwykł definiować jako „snucie opowieści”, który jest zapewne wynikiem świadomości miejsca jakie zajmuje reżyser w hollywoodzkiej machinie produkcyjnej. Jest to przecież tylko człowiek, który dostaje scenariusz i ma go zobrazować. Clint Eastwood nigdy się przeciw temu stanowi rzeczy nie buntował. Sam stał się dzięki „Fabryce snów” gwiazdą. Dziś ma on jednak opinię twórcy, który w ramach Hollywood zachował dużą niezależność. Sam decyduje o tym, który scenariusz podoba mu się na tyle, aby na jego podstawie zrealizować film.
Owemu „snuciu opowieści” idealnie służy styl reżysera „Rzeki tajemnic”. Przezroczysty, oddający pole fabule, pozwalający jej wybrzmieć. Bliski amerykańskiemu „kinu stylu zerowego”. Czasami z domieszką krwawego realizmu. Ten ostatni element wyjaśniają nazwiska wspomnianych już Sergio Leone i Dona Siegela, reżyserów, pod okiem których Eastwood zagrał swe najbardziej charakterystyczne role, i których do dziś niezmiennie wymienia jako swoich mistrzów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...