Jeśli spodziewają się Państwo po mnie akademickiego wykładu, to odpowiem takim starym, kolokwialnym wyrażeniem: "niedoczekanie Wasze".
Co zrobić z nieskończonością, skoro matematycy mówią, że nieskończoności są rożne? A jak jest z wiecznością, czy wieczność jest jedna, czy nie? Czy można stworzenie świata porównywać do pierwotnego wybuchu? Porównywać, bo oczywiście nie chodzi o to, by tworzyć dowody na istnienie Boga. Czy wizja wiecznego życia oglądana przez perspektywę tego, co wiemy dzisiaj o czasie, nie jest szalenie nęcąca? Czy ktoś nie powinien pochylić się, i nie tracąc z oczu św. Tomasza, pójść śladem tego, co Karol Wojtyła zasugerował w liście, który pisał do rektora Obserwatorium w Watykanie. Pisał On, że może tak jak św. Tomasz korzystał z instrumentarium nauki swoich lat, to dzisiaj można by sięgnąć do instrumentarium współczesnej nauki po to, by lepiej i głębiej zrozumieć to, co oczywiście jest w końcu i tak nie do pojęcia, ale co można przybliżyć sobie mocą przykładów i porównań. Wiara wielu ludziom już wydaje się anachroniczna, a przecież może być aktualna i ciekawa.
No więc, gdybym był bogaty, to bym chciał bardzo, żeby teolodzy dobrze znali matematykę, fizykę i umieli opowiedzieć ich językiem o tym, co mnie niepokoi, co mnie czeka, w tym sensie czeka, że tam, po drugiej stronie nocy nie będzie przestrzeni i czasu. O czasie, o czekaniu naukowcy mówią czasem tym samym językiem co artyści. Przywołam tu Ludwika Wittgensteina mówiącego, że odpowiedzi na najważniejsze pytania leżą poza czasem i poza przestrzenią. To są pytania, które mnie dręczą, a obok nich wszystkie, które już wymieniłem, jako pytania niedozwolone i w złym guście - o to, co jest porównywalne, a co nie jest, jak kultury dają się porównać (bo jednak muszą się dać porównać, każdy intuicyjnie to czuje, że kultura bywa wysoka i bywa niska i niską uprzejmie nazywamy popularną, żeby nikomu nie było przykro).
A tymczasem chciałbym o tym wszystkim wiedzieć coś więcej, mimo że w świecie nauki są to tematy dzisiaj wyklęte i nie bardzo wypada o nich mówić w obawie, żeby ktoś kogoś nie dyskryminował (co jest też w pełni zasadną obawą). Ostatnie przywołanie - profesor Kołakowski w swoim wspaniałym eseju "Kapłan i Błazen" pisze o roli inteligenta i artysty na salonach władzy i wiedzy. Pisze o tym, że inteligent ma tam do wyboru dwie role - kapłana i błazna. Należy wybrać opcję błazna, prawić impertynencje, bo z tego więcej pożytku niż, z tego jak ktoś taki, jak ja udaje kapłana. Więc jeśli Państwo słyszeli w moich słowach troszkę kaznodziejskiego tonu, to proszę darować, to było niezamierzone. Natomiast pozostaje troszkę tego grymasu błazna, z którym pytam - czy aby naprawdę jesteśmy dzisiaj, my ludzie akademiccy, na poziomie tych oczekiwań, które ludzkość nam stawia, czy jesteśmy warci tych przywilejów, które nam ciągle przyznaje? Myślę, że nawet przez moment nie wolno nam się zagapić, trzeba codziennie udowadniać, że zajmujemy się naprawdę najważniejszymi sprawami.
***
Powyższy tekst wykładu pochodzi z "Gazety Uniwersyteckiej UŚ" - miesięcznika Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.