Jeśli spodziewają się Państwo po mnie akademickiego wykładu, to odpowiem takim starym, kolokwialnym wyrażeniem: "niedoczekanie Wasze".
Mam duże wątpliwości, czy naprawdę w nauce dzisiejszej jest tak wiele prometejskiej misji. Nie wolno mi osądzać, nie jestem tutaj arbitrem, ale jestem świadom, że nauka przez wieki zdobyła sobie ogromnie duży prestiż, bo jest uprzywilejowana. Uniwersytet szczególnie. Od czasu humanizmu uwierzyliśmy, że rozum da nam odpowiedzi na nasze najważniejsze pytania. To przekonanie dzisiaj trochę przygasa, co za tym idzie, my ludzie rozumu mamy coraz mniejszy tytuł do tych przywilejów, z których korzystamy. O losach naszej instytucji, czyli uniwersytetu. coraz częściej decyduje vox populi. Demokracja jest coraz szersza, a dla człowieka z ulicy uniwersytet jest jeszcze, siłą inercji, źródłem prawdy i wielkich rozwiązań. Natomiast u ludzi coraz częściej muszą się pojawiać wątpliwości - po co nam te badania, na co te stracone pieniądze, po co nam ta nauka, z której nie wiadomo czy na pewno coś pożytecznego wynika. Myślę, że tutaj dola artysty i dola naukowca jest podobna. W podobny sposób spożywamy kredyt zaufania i coraz częściej masowa publiczność wypomina nam, że marnujemy pieniądze, że zajmujemy się przyczynkami, albo robimy utwory, które nikogo nie obchodzą. My wierzymy, że one mają wielką wartość, ale jak nie umiemy tego udowodnić, nigdy nie wiadomo, kto, kiedy nam obetnie budżet.
W historii Prometeusza ogień był tym znakiem, który miał wyzwolić ludzkość, miał dać jej to, co wydawało się najważniejsze dla życia, ciągle musimy robić rachunek sumienia - ile z tego ognia jest naprawdę w naszych doktoratach, habilitacjach, pracach magisterskich, ile w nich jest tego prawdziwego poszukiwania prawdy. Z tej perspektywy nasuwa się zawsze takie pytanie - za zdobycie ognia Prometeusz cierpiał, a ludzie zdobyli wolność. Czy rzeczywiście uniwersytet jest tak wolny, jak się powszechnie uważa? Oglądając to z boku, mam wrażenie, że jest cała masa badań, których nie wolno robić i jest to uzasadnione czystą ideologią. Nie wolno na przykład porównywać ludzi pod względem rasowym lub etnicznym, nie wolno robić badań, które by świadczyły o tym, jakie różnice istnieją między płciami. Na jednym z ważnych uniwersytetów amerykańskich cytowałem wyniki socjologicznych badań, które mówią, że w Polsce tam, gdzie jest żywa parafia, żywe życie religijne, tam także jest większy stopień uczestnictwa ludzi w demokracji. Powiedziano mi, że to muszą być złe badania, bo wiadomo, że tam gdzie kościół to demokracji być nie może. I to jest rzeczywistość uniwersytecka. Tak orzeka ktoś za oceanem, bo wie z góry, jaki jest jedynie słuszny wynik badań. Oczywiście jestem tutaj stronniczy.
Zdenerwowało mnie to, że idea uniwersytetu, taka piękna w swojej niewinności, wcale się nie spełnia. Gdyby się okazało, że ktoś może być lepszy lub gorszy, inny, a mamy być wszyscy tacy sami. Boję się, że trzeba by dzisiaj dużo cierpieć za prawdę. Bo wcale nie jest ona tak chroniona, a uniwersytet nie jest miejscem tak powszechnej wolności, jakby się nam wydawało. Mam cały szereg pytań, których dzisiaj na uniwersytecie zadawać nie wypada, a nawet często nie wolno. Interesuje mnie porównywanie kultur, ale z punktu dogmatu kultury są nieporównywalne, wobec czego nie wolno mi pytać, która jest wyżej czy niżej rozwinięta, czy jest kultura lepsza albo gorsza. Tak samo, jak mi nie wolno pytać o to, czy języki bywają lepsze czy gorsze, i nie wolno mi pytać czy religie mogą być lepsze czy gorsze. Muszę z góry przyjąć zasadę, że na uniwersytecie mówi się o wszystkim, że jest nieporównywalne. Nie świadczy to najlepiej o swobodzie myśli.
Któregoś roku byłem na siedmiu kongresach, poświęconych dialogowi religii i kultur i na wszystkich słyszałem to samo i wszystkie tezy były z góry założone, natomiast zastanowienia wartościującego nie można było dopuścić. Zresztą trudno mi narzekać skoro na naszym Uniwersytecie przyznaliśmy doktorat honoris causa panu Derridzie, który ze swym dekonstruktywizmem ma wprawdzie wielką zasługę w naruszeniu pewności tych, którzy dawniej wierzyli w dogmaty, ale z drugiej strony swą teorią obalił też wszelką pewność, podważył samą istotę różnicy dobra i zła. Kończę teraz film, w którym mój bogaty bohater chce zapisać wszystkie swoje pieniądze na szkodę ludzkości. Szuka pomysłu, jakby jej najbardziej zaszkodzić i znajduje w internecie "dekonstrukcję". Mimo, że jest prostym człowiekiem, mówi sobie - to młodzież zbałamuci, to pozbawi ich orientacji, to rozwali uniwersytety. Nie wiem, czy okażę się dobrym prześmiewcą czy, nie daj Boże, prorokiem. To już Państwo osądzą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.