Swoi tu i tamZwykle wstaje o 6.15 i w rodzinnej Wędryni wsiada do pociągu do Czeskiego Cieszyna. No chyba, że wróciła z koncertu o 2 nad ranem, wtedy tata podrzuca ją samochodem. Po drodze gromadzi się cała klasa, z Błędowic, Mostów, Hawierzowa, czyli Polacy mieszkający na Zaolziu. – Polak z Zaolzia to taki, co nie będzie mieć łatwo – mówi. Ale sama ma chyba trochę łatwiej, bo w Polsce doskonale śpiewa po polsku, a w Czechach po czesku, a przy okazji czescy dziennikarze dowiadują się, jakie były losy ziem, na których mieszka. – Mam naturalne zdolności lingwistyczne – żartuje. W domu mówi gwarą cieszyńską, w której np. „lubię śpiewać” brzmi: „mum rada śpiywani”. – Babcie – Marylka od strony taty i Bronka, od mamy – nie zanieczyszczałyby tak języka, mówią literacko – dodaje.
Przez ten miszmasz językowy nie miała koncertu, podczas którego nie pomyliłaby tekstu. Tata Tadeusz nieraz zabierał ją na występy „Błędowian” – swojego zespołu folklorystycznego, powstałego przed 25 laty w rodzinnych Błędowicach. – Wszyscy urodziliśmy się w szpitalu w Trzyńcu – śmieje się. – Ale rodzina dziadka jest z Błędowic, a my jesteśmy z Wędryni. Jego mama Maria i ojciec Adolf oprócz poszanowania wartości rodzinnych przekazali mu szacunek do tradycji przodków, a szczególnie do języka i kultury polskiej. – Mój dziadek Józef musiał zdecydować, czy dzieci będą chodzić do polskiej szkoły, a on będzie pracował trzy dni w tygodniu, czy pośle je do czeskiej, a wtedy dostanie pełne zatrudnienie – opowiada. – Wybrał to pierwsze, a ja tej spuścizny nie przerzucę przez kołnierz. Ewa podkreśla, że jest Polką. Ale jest też „stąd”, czyli, jak mówią Zaolzianie: „tu z tela”. – My są swoi i tu, i tam – mówi.
Bez czekolady i opalaniaZawsze marzyła, żeby być księżniczką, a teraz to się spełniło. – Wszyscy o mnie dbają, stawiają na pierwszym miejscu – opowiada. Jak trzeba, też jak księżniczka potrafi być stanowcza i protestować. Nie pali, a gdy ostatnio podczas prób w Pradze panowie z ochrony ostro palili, to zwróciła im uwagę przez mikrofon. Nie pije alkoholu, nie tylko ze względu na głos, ale dla zasady. Na zajęciach z higieny głosu dowiedziała się, że szkodliwa jest też mocna herbata, czekolada i… opalanie. – Dorośleje nam prędko – mówi tata, który jeździ z córką na wszystkie koncerty. – Stale ją wychowujemy i powtarzamy, że nawet kiedy będzie mieć swoje dzieci i przyjedzie nas odwiedzić, to mamusia jeszcze zwróci jej uwagę.
Już kiedy zaczynała karierę, miała świadomość, że nie będzie łatwo. Nauczyła się gospodarować czasem, bo stale jest do nadrobienia materiał w szkole, przy okazji świąt – śpiewanie w ewangelickim kościele na Niwach i występy. Imprezy z rówieśnikami zredukowane do minimum, trwające wiele godzin wyjazdy na koncerty, żeby wywiązać się ze zobowiązań. – I nie można chorować – dodaje. Ale to nieważne, bo lubi i chce śpiewać. Czasem czuje, jakby była w pracy 24 godziny na dobę. – Kiedy na ulicy podchodzi do mnie dziewczyna po autograf, to zawsze podpiszę jej z uśmiechem, bo nie wiadomo, czy nie spotykamy się pierwszy i ostatni raz – opowiada.
Za autorytety, oprócz legendarnego Bono, uważa rodziców. Śpiewa: „Tam gdzie nie ma już dróg, tam stanie mój drogowskaz”. A to dobrze wróży na przyszłość, nie tylko jej śpiewaniu.
Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:FilmLiteraturaMuzykaMalarstwoArchitekturaZjawiskaSylwetkiTeka Jujki