Czyli Hitchcock według Polańskiego (z Kafką, Indianą Jonesem i Orfeuszem w tle).
Dziś w naszym portalowym cyklu o Filmach wszech czasów pora na „Frantic” – nietypowy thriller w reżyserii Romana Polańskiego z 1988 roku. Nietypowy, bo tak naprawdę thriller tylko udający. Ale za to taki w stylu Alfreda Hitchcocka, a więc mistrza dreszczowców, który w latach ’50 i ’60 doprowadził ów gatunek do perfekcji. „Ptaki”, „Psychoza”, „Okno na podwórze”, „Zawrót głowy”, czy „Północ – północny zachód” – któż nie pamięta tych filmów...
Polański przed rozpoczęciem zdjęć do „Frantic” miał ponoć obejrzeć tuzin dzieł Hitchcocka. I to na ekranie widać. Główny bohater, kryminalna intryga, oniryczna atmosfera, czy nawet sam finał jego filmu mają w sobie coś hitchcockowskiego.
Ale jest tu przecież coś więcej niż tylko szczytna inspiracja, czy składanie hołdu mistrzowi Alfredowi. „Frantic” ma bowiem w sobie coś… mitycznego.
Z pozoru to prosta, sensacyjna opowieść o mężczyźnie szukającym zaginionej (a być może porwanej) żony. Ale przecież gdzieś tam w tle pobrzmiewają echa mitu o Orfeuszu schodzącym do Hadesu, po to by odnaleźć ukochaną Eurydykę. Tyle że u Polańskiego hadesowym, piekielnym labiryntem, jest Paryż. Jego nocne kluby, ciemne zaułki i podziemne parkingi to jakby kolejne kręgi piekła, które przemierza bohater grany przez Harrisona Forda (jakże inna to rola od tej, którą miał u Spielberga, gdy wcielał się w Indianę Jonesa. Tam nieustraszony bohater – tu rozdygotany, nie rozumiejący co się z nim i wokół niego dzieje przeciętniak, wrzucony do świata, którym rządzi iście kafkowski absurd).
Absurd. Kolejne słowo-klucz w przypadku „Frantic”, ale i w ogóle całej twórczości Polańskiego.
Absurdalny zdaje się być np. taniec, jaki wykonuje bohater wraz z dziewczyną pomagająca mu w poszukiwaniach żony. Ale też tylko pozornie, bo jak zauważyła Mariola Dopartowa w książce „Labirynt Polańskiego”: ma to być swoisty, starożytny, labiryntowy taniec żurawia na cześć bogini Afrodyty. A więc znów labirynt i znów kolejne odniesienia do greckiej mitologii.
Ale wróćmy do absurdu. Absurdalny jest także ekranowy Paryż – zwłaszcza ten w świetle dziennym.
Szefowie wytwórni Warner Bros. liczyli, że twórca „Matni”, „Chinatown”, czy „Noża w wodzie”, „zrobi” dla nich kino sensacyjne z romantycznym Paryżem w tle. Tymczasem Polański postanowił pokazać francuską stolicę tak, jak ją widział na co dzień. Szarą, brudną, zaśmieconą i zakorkowaną. Pełną asfaltu i betonu. Mającą się nijak do jej pocztówkowych i filmowych wizerunków, a więc pełnego uroku miasta zakochanych. Zdaniem Polańskiego wyobrażeń – a jakże – absurdalnych…
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów oraz Religie i popkultura
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.