Już sam tytuł "Jezus na prezydenta!" musi budzić zażenowanie. Bo ileż to już razy próbowano imienia Jezusa używać do rozmaitych artystyczno-ideologicznych sprawek?
Wszystkie takie próby prędzej czy później wystawiały świadectwo samym autorom. Nie inaczej stanie się z tekstem Masternaka. Utwór został przygotowany w charakterystycznej dla oficyny Ha!Art poetyce ideologicznego prostactwa, przeplatanego pokaźną dawką ignorancji. Autor ustawia jakże oryginalną opozycję między ubogim, hipisowskim „Dżizasem”, a okropnym, zimnym Antychrystem, którym okazuje się – a jakże! – prawicowy kandydat na prezydenta, wspierany przez Kościół instytucjonalny.
Oczywiście autor wyciąga z tego wszystkiego „słuszne” wnioski: Kościół walczy z czystym, niezapośredniczonym chrześcijaństwem, a objawienia Rozalii Celakówny, te dotyczące ogłoszenia Chrystusa królem Polski, stanowią dla Ha!Artowego autora zaplecze do szyderstwa z polskiego, przaśnego mesjanizmu. Przedmiotem niewybrednej kpiny w tekście Masternaka jest wreszcie polityczność jako taka.
Ale i tu autor trafia kulą w płot, ponieważ to właśnie majestat polityki rozumianej jako ofiarna służba wspólnocie i realizacja polskiej racji stanu, zyskał pełną społeczną akceptację po wydarzeniach smoleńskich.
Całość nie trzyma się kupy ani jako proza, jest bowiem kompletnie pozbawioną waloru literackiego grafomańską wprawką, ani – tym bardziej – jako publicystyka, bo grzeszy niewiedzą teologiczną, a także błędnie diagnozuje atrybuty polskości.
Nie spodziewałem się, że kiedyś użyję takiego sformułowania, ale wydany przez Ha!Art tekst wypada określić jako produkt książkopodobny. I zastanawiam się tylko, jak bardzo trzeba kochać ideologię, żeby wydawać takie śmieci.
Zbigniew Masternak, "Jezus na prezydenta!", Ha!Art, Kraków 2010 s. 120
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.