Hollywoodzkie zaskoczenie. Bo nie tylko komiksowo, ale i mitycznie, antycznie. A momentami też całkiem na poważnie.
Od ponad dwóch dekad mamy w kinie do czynienia z prawdziwym wysypem filmów superbohaterskich. To już nawet nie fala, a istny potop zalewający nasze ekrany.
Niejednokrotnie twórcy tych popcornowych dzieł sięgają po wątki i motywy z rozmaitych mitów i religii. Zwykle zatrzymują się jednak na imionach dawnych bóstw, czy herosów. O mit tylko zahaczają. Nawet wtedy, gdy biorą się za kręcenie filmu zatytułowanego… „Bogowie Egiptu”.
Są jednak wyjątki. Jednym z nich jest z pewnością nakręcona w 2017 roku „Wonder Woman” w reżyserii Patty Jenkins (tej samej, która wcześniej nakręciła wstrząsający, oscarowy „Monster” z pamiętną rolą Charlize Theron).
Tytułowa bohaterka „Wonder Woman” wywodzi się rzecz jasna z komiksu, który zaczęto publikować jeszcze w latach ’40 ubiegłego wieku i jest mityczną Amazonką, a więc przedstawicielką plemienia wojowniczych kobiet, które wielokrotnie pojawiało się w greckiej mitologii.
Najbardziej znana jest opowieść o Heraklesie – jednym z jego zadań miało być zdobycie pasa królowej Amazonek - Hipolity. Ale wzmianki o nich pojawiały się też w innych mitach. Grecy wierzyli, że Dionizos zmusił je niegdyś do walki przeciw tytanom; że ich potomkinie miały żyć później w świątyni Artemidy; że walczył z nimi wnuk Syzyfa – Bellerofont. Także Areopag miał wziąć swą nazwę od Amazonek – to tam rozbiły ponoć swego czasu obóz i złożyły ofiarę Aresowi – bogu wojny, a jednocześnie ich ojcu.
Ares pojawia się także w filmie Jenkins. I bardzo szybko staje się zazdrosny o dobrych i szlachetnych ludzi, których stworzył Zeus. Zatruwa więc ich serca zawiścią i podejrzliwością, i zwraca przeciwko sobie, tak by zaczęli toczyć wojny, sam zaś zaczyna mordować innych bogów. Śmiertelnie rani też Zeusa.
Gromowładnemu, tuż przed śmiercią, udaje się jeszcze wygnać Aresa i stworzyć broń, która będzie w stanie go pokonać, gdyby zdołał powrócić i chciał dokończyć dzieła samozniszczenia ludzkości. Wieki później dojdzie do takiej sytuacji – wybuchnie I wojna światowa.
Powyższe „mityczne” wprowadzenie oglądamy w bardzo ciekawej, malarskiej, sekwencji (tzw. ożywione obrazy), ale niezwykle interesujące będzie także finałowe starcie między Aresem, a Wonder Woman, w którą brawurowo wcieliła się Gal Gadot.
Ares, niczym bohater grany przez Ala Pacino w słynnym „Adwokacie diabła”, będzie twierdził, że nie jest bogiem wojny, ale prawdy. A prawda o ludziach jest taka, że sami ze swej natury są źli, małostkowi i okrutni. On tylko podsyca, szepta, podsuwa pomysły – a ludzie chętnie z nich korzystają (choć przecież nie muszą) i… sami wywołują wojny.
Najczęściej w filmach superbohaterskich protagoniści zmagają się z jakimś kompletnie abstrakcyjnym problemem (stały motyw to inwazja kosmitów). Tu jest inaczej. Choć w „Wonder Women” znajdziemy wątki komediowe, przygodowe, czy kostiumowe, to jednak przez większą część filmu głowimy się wraz bohaterką skąd wojna na świecie i zło w człowieku. A to całkiem poważne – zwłaszcza jak na blockbuster – pytania. I chociażby z tego względu warto ten film obejrzeć.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.