Czyli bardzo udany debiut reżyserski George’a Clooneya, który trzy lata później raz jeszcze „wróci do tematu”.
Będzie rok 2005, a jego znakomite „Good Night and Good Luck” uznane zostanie wówczas za jednego z oscarowych faworytów (6 nominacji!). Już jednak w „Niebezpiecznym umyśle” z 2002 r. Clooney poruszał podobne wątki. Zastanawiał się nad naturą telewizji, z którą od najmłodszych lat miał przecież do czynienia. Ojciec był dziennikarzem i prezenterem, on sam zaś wielką karierę aktorska zaczął od roli w serialowym „Ostrym dyżurze”.
Telewizja ewidentnie więc go fascynuje, choć Clooney nie kryje też swego krytycznego nastawienia do tego medium, w którym często króluje przecież kicz i tandeta. Schlebia się najniższym gustom, by przyciągnąć przed ekrany jak największą ilość widzów. Liczy się show i pstrokacizna. Publiczność trzeba oszołomić, choć może należałoby napisać wprost: ogłupić.
Specem od tego typu „programów rozrywkowych” był grany przez Sama Rockwella Chuck Barris. To właśnie on wymyślił „Randkę w ciemno”, a także wiele, wiele innych programów, które przez dekady królowały na antenach światowych stacji telewizyjnych (dajmy na to „The Gong Show”, „zapowiadający” o wiele późniejszego „Idola”).
Co ciekawe, w swej autobiografii, Barris twierdził, że nie tylko był producentem telewizyjnym, ale także… agentem CIA, który zabił 33 osoby.
Dziś raczej nikt nie daje temu wiary, ale że w kinie tego typu historie świetnie się sprawdzają, więc George Clooney postanowił powplatać w swój film także takie, szpiegowskie wątki. Dzięki temu, raz po raz, akcja efektownie przyspiesza, a bohater, w czasie kolejnych akcji, kontaktuje się z tajemniczą agentką i femme fatale w jednym, graną przez Julię Roberts.
„Niebezpiecznego umysłu” nie da się traktować na serio. To trochę takie kino braci Coen, a trochę „Forrest Gump”. Czyli przede wszystkim zabawa formą + świetnie pokazane kolejne dekady (znakomite zdjęcia, kostiumy, scenografia i reżyserski kunszt Clooneya). A do tego satyra na telewizję.
W „Good Night and Good Luck” było stylowo i na poważnie. Tu jest znacznie lżej, bardziej absurdalnie, ale i ten film świetnie się ogląda. Więc warto.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów