Jedna z najpopularniejszych , a może i najbardziej uwielbiana przez współczesnych widzów komedia. Skąd tak wielki sukces tego francuskiego filmu, nakręconego w 2011 roku?
W pierwszej chwili ma się wrażenie, że znowu oglądamy komediowe „to samo”. Tak samo, jak zawsze, niedopasowani bohaterowie, to samo co zawsze zderzenie ze sobą dwóch światów, światopoglądów. A jednak w filmie Oliviera Nakache i Érica Toledano ów sztampowy chwyt służy czemuś innemu.
Bo też twórcy „Nietykalnych” chcą widzów nie tylko rozbawić, ale także opowiedzieć im o współczesnym świecie. M. in. o sztucznych, absurdalnych podziałach w zachodnim społeczeństwie, czy o sztuce czerpania radości z życia.
Opowiedziana w filmie historia jest następująca: oto niezwykle zamożny, ale sparaliżowany od szyi w dół Philippe poszukuje nowego pielęgniarza. Na rozmowę kwalifikacyjną, jak zwykle, zgłasza się tłum świetnie wyszkolonych i doświadczonych w pielęgniarskim fachu profesjonalistów, ale jest też jeden, niedający sobie w kaszę dmuchać osiłek Driss, który przyszedł tam tylko po pieczątkę. Trzy takie stempelki z odmowami od różnych pracodawców i otrzyma zasiłek dla bezrobotnych. I czegoż mu więcej trzeba?
- Życie na koszt państwa… Nie ma pan wyrzutów sumienia? – pyta bogacz.
- A pan? – odpowiada pytaniem na pytanie osiłek, spoglądając przy tym na niezliczone dzieła sztuki wypełniające rezydencję bogacza.
Philippowi podoba się pyskatość i bezpośredniość pochodzącego z Senegalu Drissa. Może sam chciałby bić kimś takim? A może jest tu niczym James Stewart w „Oknie na podwórze” Hitchcocka? Symbolizuje raczej widza, niż bohatera?
W każdym razie postanawia zatrudnić u siebie czarnoskórego chłopaka, choć ten pojęcia o rehabilitacji nie ma żadnego. Co oczywiście prowadzi do niezliczonych nieporozumień i gagów sytuacyjnych. Ale nie tylko.
Bo Driss ma w sobie coś, czego nie mają inni ludzie z otoczenia Philippa. Nie jest snobem, kimś komu w głowie wyłącznie opery i malarstwo abstrakcyjne. Zresztą na te pierwsze chodzi się przecież nie z miłości do muzyki, a tylko wyłącznie po to, by pokazać się w towarzystwie. W to drugie zaś, przede wszystkim, inwestuje, co obaj mężczyźni wkrótce wykorzystają. Driss namaluje bowiem pstrokatego bohomaza, by udowodnić, że tak malować to i on potrafi, Philippe zaś sprzeda ów obraz nielubianemu znajomemu (za 11 tysięcy euro!), wmawiając mu, że to co prawda debiut, ale początkujący artysta ma już zaklepane wystawy w Londynie i Berlinie.
Konwenanse, maniery, etykieta… - Driss, raz po raz, obnaża ich pustkę. Nieświadomie ukazuje też, co współczesna kultura robi z wielką sztuką. Philippe prosi, by na urodzinowym przyjęciu orkiestra zagrała wiązankę najsłynniejszych melodii muzyki klasycznej. Nagle okazuje się, że Driss wszystkie je zna. Skąd? Jedną z reklamy kawy, inną z kreskówki, jeszcze inną z melodyjki automatycznej sekretarki paryskiego ośrodka pomocy społecznej…
Takich ciekawych spostrzeżeń jest w tym filmie mnóstwo. Warto więc go obejrzeć (nawet po raz enty).
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
W tym roku dla seniorów wspólnym tematem prac na szkle malowanych były postacie świętych patronów.
Hej imię Jana Pawła nigdy nie zaginie, ani na wirsycku, ani na dolinie...
To był tytuł wydarzenia, jakie zorganizowano w Jedlińsku koło Radomia.
Dzielili scenę z największymi. Teraz czas, by podzielili się autorskim materiałem.