Film m.in. o widzach i filmach. O tym jak je oglądamy i czego w kinie szukamy...
Ilekroć oglądam ten film, zawsze odkrywam w nim coś nowego. Udało się Hitchcockowi to dzieło, które jest niczym wieloznaczny obraz dawnego mistrza malarskiego. Interpretacyjnie niewyczerpalny. A może jego tematem jest właśnie sama „kwestia interpretacji”?
Na pierwszy rzut oka to stosunkowo prosta historia. Otóż mężczyzna w średnim wieku (James Stewart) złamał nogę i jest teraz uziemiony w swoim mieszkaniu. Z nudów zaczyna przyglądać się kilku sąsiadom żyjącym w kamienicy naprzeciwko, a że jest lato i do tego wyjątkowo upalne, wszyscy mają pootwierane i poodsłaniane okna. Więc i bohaterowi zdaje się, że wie o nich wszystko.
Kiedy jednak w odwiedziny przychodzi do niego jego ukochana (Grace Kelly) albo też w domu pojawia się pomagająca mu w rehabilitacji pielęgniarka (Thelma Ritter), okazuje się, że mają zupełnie inne zdanie na temat podglądanych przez bohatera osób i małżeństw z naprzeciwka. Inaczej też będą się odnosić do sprawy rzekomego morderstwa, które miał popełnić jeden z podglądanych. A i my, widzowie, niemal do końca filmu, nie możemy być pewni, czy nie był to przypadkiem sen, urojenie, czy wreszcie nadinterpretacja głównego bohatera.
Ale „Okno na podwórze” to nie tylko kryminał. To także film mocno psychologiczny. Postacie w które wcielają się tu Stewart i Kelly raz po raz rozmawiają o małżeństwie. Archetypiczna ona jest na tak. Archetypiczny on natomiast wciąż jeszcze się waha, czy ją poślubić. A patrzenie na „scenki” z naprzeciwka wcale mu nie pomaga.
Owszem, uśmiecha się, kiedy widzi zgodne, szczęśliwe, pomagające sobie małżeństwo. A i widok samotnej, nieszczęśliwej, starzejącej się sąsiadki motywuje go, by jednak się żenić. By nie skończyć jak ona. Ale chwilę później spogląda w drugą stronę: i podoba mu się kawalerskie, imprezowe życie innego sąsiada (kompozytora); podoba mu się młoda sąsiadka-tancerka (po ślubie skończą się randki, flirty, podboje); zniechęca go widok kłócącego się małżeństwa, żony wyśmiewającej i upokarzającej męża. Czyżby Hitchcock ukazywał nam w ten sposób, na ekranie, świat myśli i uczuć bohatera?
To więcej niż prawdopodobne, ale przecież sporo jest tu także sygnałów, świadczących o tym, że „Okno na podwórze” to również film o widzach i filmach. O tym jak je oglądamy, czego w kinie szukamy i czego potrafimy się w nich dopatrzeć.
Kapitalny jest chociażby słynny (ikoniczny!) kadr, w którym ubrany w pidżamę i siedzący na wózku James Stewart przygląda się eleganckiej i powabnej Grace Kelly. Relacja: widz-gwiazda w soczewce. Ktoś zwykły i przeciętny wpatruję się w kogoś piękniejszego i z innego świata (w filmie on jest fotoreporterem wojennym – ona osobą z wyższych sfer i świata mody).
A co by było gdyby, ktoś z realnego świata jakimś cudem wszedł do świata filmu? I nad tym każe nam się zastanowić Alfred Hitchcock, bo w pewnym momencie bezpieczny dystans (podglądanie z daleka) się tu kończy. Stewart widzi, jak Kelly wchodzi do mieszkania sąsiada, którego podejrzewają o zabicie żony. Poszła poszpiegować, porozglądać się, bo sąsiad akurat gdzieś wyszedł. Ale wraca. Co by było gdyby ktoś z naszych bliskich znalazł się w takiej sytuacji, a my nic nie moglibyśmy zrobić? A co by było gdyby, filmowy morderca zszedł z ekranu i znalazł się obok nas?
I taka scena czeka widzów tego filmu. Oczywiście jeśli zgodzimy się z interpretacją, że kamienica na którą spogląda Stewart to nie kamienica, a ekran. Świat kina. Bo też, momentami, w każdym z jej okien rozgrywa się inny rodzaj filmu. Inna scenka. Inny gatunek (jest komediowo i obyczajowo; jest muzycznie, dramatycznie, czy erotycznie; jest wreszcie thriller, kryminał, sensacja). Podsumowując: czego tutaj nie ma? I najważniejsze: co Państwo zobaczą, oglądając ten film?
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.