"Przyroda to pamiątka raju. Ludzie sami skazali się na wygnanie z raju. Można powiedzieć, że dziś niszcząc przyrodę w dalszym ciągu opuszczamy raj" - pisał ks. Jan Twardowski, poeta, który dostrzegał boskość natury i mógłby patronować ekologom. 18 stycznia mija 15 lat od jego śmierci.
Jan Twardowski nazywany "księdzem Janem od biedronki", był jednym z najpopularniejszych polskich twórców - tomiki jego poezji osiągały wielotysięczne nakłady. Urodził się w 1 czerwca 1915 roku w Warszawie jako jedyny syn w rodzinie (miał dwie starsze siostry i jedną młodszą). Lata szkolne spędził na nauce w warszawskim Gimnazjum imienia Tadeusza Czackiego, gdzie od 1933 do 1935 roku współredagował międzyszkolne pismo młodzieży gimnazjalnej "Kuźnia Młodych". Na jej łamach debiutował jako poeta, pisał również nowele, recenzje i publikował wywiady. Do grona jego znajomych należeli wówczas między innymi Marian Brandys, Paweł Hertz i Jan Kott. W 1937 roku Jan Twardowski wydał pierwszy tomik swoich wierszy, zatytułowany "Powrót Andersena" i poświęcony właśnie temu pisarzowi (cały nakład - 40 egzemplarzy - zaginął w czasie II wojny światowej). W tym samym roku poeta rozpoczął studia na Wydziale Filologii Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Pracę magisterską obronił dopiero po wojnie, w 1947 roku.
Brał udział w Powstaniu Warszawskim jako członek Armii Krajowej. Powstanie oraz cała wojna były dla niego bardzo trudnym przeżyciem - zginęło wielu jego kolegów, a dom rodzinny został zniszczony. Przeżycia te miały wpływ na podjętą po Powstaniu Warszawskim decyzję o wstąpieniu do seminarium duchownego, w którym naukę zaczął jeszcze w czasie wojny, w marcu 1945 roku (wówczas było to Tajne Seminarium Duchowne w Warszawie). Święcenia kapłańskie przyjął 4 lipca 1948 roku. Jego pierwsza parafia znajdowała się w Żbikowie niedaleko Pruszkowa, gdzie był wikarym przez trzy lata, uczył też religii w szkole specjalnej oraz w pobliskim Domu Dziecka.
W latach 50. sam poeta unikał publikowania wierszy. Po latach odniósł się do tamtej epoki w wierszu "Teraz": "Ty co świecisz w oczach jak w Ostrej Bramie/ nie zapominaj/ że pisząc wiersze byłem ci wierny/ w czasach Stalina". Dopiero w roku 1959, dzięki staraniom Jerzego Zawieyskiego ukazał się pierwszy powojenny tomik poety "Wiersze" opublikowany nakładem Wydawnictwa Pallotynów. Potem przez długie lata utwory księdza nie były oficjalnie publikowane. Kiedy w roku 1970 w Znaku ukazały się "Znaki ufności", a osiem lat później "Niebieskie okulary", ks. Jan z humorem to komentował: "Mogę powiedzieć, że jako poeta jestem nastolatkiem", a był już wtedy dobrze po pięćdziesiątce. W sumie wydał ponad dwadzieścia tomików poetyckich i prozatorskich, zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci, między innymi "Który stwarzasz jagody" (1983), "Nie przyszedłem pana nawracać" (1986), "Niecodziennik" (1991), "Patyki i patyczki" (1995).
W 1959 roku ksiądz Jan Twardowski został mianowany rektorem kościoła sióstr Wizytek w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu. Funkcję tę pełnił przez blisko pięćdziesiąt lat, do czasu emerytury. Wykładał również w seminarium archidiecezji warszawskiej, prowadził lekcje religii dla dzieci, oraz, od 1946 roku aż do śmierci w 2006, roku pisał dla "Tygodnika Powszechnego". Współpracował również z "Więzią", "Odrą" i "Przeglądem Katolickim".
Przez lata ks. Jan Twardowski zżył się z kościołem Wizytek. Mieszkał w drewnianej kapelanii w głębi ogrodu na terenie klasztoru. Czytelnicy zafascynowani jego poezją zawsze chcieli osobiście poznać autora. Jeszcze na kilka tygodni przed ostatnim pobytem w szpitalu ksiądz przyjmował każdego, kto się wdrapał po stromych schodach na pięterko, gdzie miał swą "oazę": dwa bardzo skromne pokoiki wypełnione ulubionymi przedmiotami - pamiątkami, starymi fotografiami, zegarami i figurkami aniołów, osiołków i ptaków. Miał też zwyczaj, że o godzinie trzeciej po południu siadał w przedsionku zakrystii kościoła Wizytek i czekał na tych, którzy chcieli z nim porozmawiać. Kiedy głosił kazania na mszach, u Wizytek gromadziły się tłumy. Sam się temu dziwił i mówił "przecież ja tam coś cicho szemrzę przy ołtarzu" a jednak uznawano go za świetnego kaznodzieję. Był serdecznym człowiekiem o niezwykłym poczuciu humoru. Nikt delikatniej niż on nie potrafił mówić z niewierzącymi. Ks. Twardowski lubił niewierzących, znajdował właściwy język w rozmowie z nimi. W poezji zapewniał: "nie przyszedłem pana nawracać (...) po prostu usiądę przy panu/ i zwierzę swój sekret/ że ja, ksiądz/ wierzę Panu Bogu jak dziecko".
Przez wiele lat ks. Twardowski był najchętniej cytowanym współczesnym autorem, a wers "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" znają chyba wszyscy. "Udało się, jakoś wyskoczyło mi z głowy to zdanie" - mówił ks. Twardowski dodając: "Spotykam je w nekrologach. Często bez mojego nazwiska, ale i tak się cieszę, bo najważniejsze jest to, co napisałem, a nie, że to ja napisałem. Trzeba się pospieszyć z kochaniem innych nie tylko dlatego, że grozi nam rozstanie z kimś bliskim z powodu śmierci, lecz dlatego że ludzie odchodzą od siebie, gdy życie jest w pełnym biegu. Zmieniają partnerów, opuszczają rodziny, skazują bliskich na samotność. Być może dochodzi do tych rozstań, bo właśnie spóźniliśmy się z okazaniem uczuć, nie dość kochaliśmy, nie daliśmy odczuć bliskiej osobie, że jest wyjątkowa".
"Bo w życiu - mówił ks. Twardowski - najważniejsze jest samo życie. A zaraz potem miłość. Naprawdę chodzi o miłość. Pragniemy jej od urodzin po śmierć. Niezależnie, czy jesteśmy młodzieńcami czy ludźmi starszymi, niezależnie od wieku chcemy być kochani i dawać miłość. Różne bywają jej rodzaje: miłość do Boga, młodych zakochanych, matki do dziecka, dziadka do wnuczka, profesora do uczniów. Są nie tylko cierpienia młodego, ale i starego Wertera. Człowiek czułby się oszukany, gdyby miłości nie zaznał. Niektórzy się dziwili, dlaczego stary ksiądz pisze o miłości. Ale to był mój temat. I teraz, gdy piszę już mniej, sam lubię te wiersze czytać" - dodawał z uśmiechem.
"Ulegałem fascynacjom kobietami i nie wstydzę się tego" - powiedział sam Twardowski w jednym z wywiadów. Biografka ks. Jana, Magdalena Grzebałkowska odnalazła kilka takich znajomości - pierwszą była Wanda, czyli Dziula Zieleńczyk - komunistka, autorka słów do pieśni "My ze spalonych wsi" - z którą podczas okupacji bardzo się przyjaźnił. Jeszcze pod koniec życia ks. Twardowski określał ją słowami "moja sympatia". Już jako duchowny ksiądz Jan przeżył burzliwą przyjaźń z tajemniczą W., którą bardzo długo wspominał. W czasach, gdy pracował w parafii na Saskiej Kępie, była "Marychna", potem lekarka o imieniu Janina. Grzebałkowska nie natrafiła na żaden ślad, aby te znajomości wykroczyły poza wyznaczone celibatem granice.
Od 1980 roku ks. Twardowskiego co jakiś czas odwiedzali przedstawiciele SB. W 1987 roku Jan Twardowski został zarejestrowany jako tajny współpracownik "Poeta", w 1989 roku współpracę rozwiązano. Wojciech Polak, historyk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, uważa, że ks. Twardowski nie wiedział o rejestracji jako TW. "Żaden dokument nie świadczy o świadomej współpracy księdza z bezpieką" - ocenia Polak.
Prawdziwa sława przyszła do księdza-poety na starość, po siedemdziesiątce. Już w połowie lat 80. co niedziela w kościele Wizytek ustawiała się długa kolejka ludzi, którzy prosili o rozmowę, spowiedź, pieniądze, wsparcie duchowe, recenzję wierszy. Dostawał setki listów, telefon dzwonił bez przerwy. Ks. Twardowski starał się nie odprawiać nikogo, uważał, że nie ma spotkań przypadkowych, a każdy człowiek przychodzi od Boga. Zaczynało brakować mu czasu na pisanie wierszy, a w latach 90. ludzi zabiegających o uwagę i czas księdza-poety miało być jeszcze więcej.
Otoczony tłumem ksiądz bywał bardzo samotny. Brakowało mu więzów rodzinnych, dlatego w jego życiu zaczęły pojawiać się duchowe "wnuczki". Marylka Kędzierska, Basia Arsoba spotykały się z księdzem Janem regularnie, wymieniały z nim listy. On obsypywał je drobnymi prezentami, kazał tytułować się dziadkiem. Szczególnie ważna w życiu ks. Twardowskiego miała się okazać zawarta w 1988 roku znajomość z Aleksandrą Iwanowską, która w 2002 roku przejęła notarialnie opiekę nad księdzem Janem. Odtąd miała pilnować jego finansów i troszczyć się o sprawy codzienne. Iwanowska została też spadkobierczynią praw autorskich do dzieł ks. Twardowskiego.
Przyroda zawsze była jego wielką miłością i stałym tematem wierszy. Chętnie czytywał książki przyrodnicze, zbierał zielniki. "Widzę urok szpaka, wilgi, dzikiego królika, szorstkowłosego wyżła. To samo światło pada na ludzi, na koniki polne i świerszcze" - mówił. I pisał, np. w "Suplikacjach": "Boże po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty - /Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną - /kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom -/ teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami -/ dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno -/ uśmiechnij się nade mną". W młodości pobierał prywatne lekcje przyrody u emerytowanego profesora geologii Gustawa Wuttkego, tam nauczył się rozpoznawania roślin i zwierząt. To miało dla niego wielkie znaczenie, konkret pozwalał mu na jeszcze większe zbliżenie się do przyrody, w której widział prawdziwe oblicze Boga. "Wydaje mi się że w wierszach dzisiejszych jest tak mało świata Bożego nazwanego po imieniu. Mówi się +ptak+, ale nie mówi się jaki, a tyle jest tego u Mickiewicza, u Orzeszkowej. Stare pokolenie umiało świetnie przyrodę" - mówił jednym z wywiadów. "Takie słowa są modne: sacrum i profanum []. Ja nie dzielę tych rzeczy. Dla mnie cały świat jest bramą wtajemniczenia w wielkość Pana Boga" - podkreślał poeta.
Ksiądz Jan Twardowski zmarł 18 stycznia 2006 roku. Pragnął być pochowany na Powązkach, obok rodziców. Bardzo lubił to miejsce, wyobrażał sobie, że odwiedzający jego grób będą przynosić orzechy dla wiewiórek, które sam dokarmiał odwiedzając grób bliskich. Stało się jednak inaczej - został pochowany w krypcie w Świątyni Opatrzności Bożej na Wilanowie.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...