A może jednak Batman?
„Świat jest teatrem, aktorami ludzie” – głosi słynny, szekspirowski cytat, pochodzący z powstałej na przełomie XVI i XVII wieku sztuki „Jak wam się podoba”. Cytat, który równie dobrze mógłby być mottem nakręconego w 2014 roku filmu „Birdman”. Oscarowej rewelacji ówczesnego sezonu i kolejnym potwierdzeniem wielkiego talentu reżyserskiego Alejandro Gonzáleza Iñárritu, który wcześniej miał już na koncie tak głośne tytuły, jak „Amores Perros”, „21 gramów”, czy „Babel”.
Początek XXI wieku z całą pewnością należał do tego meksykańskiego twórcy, który, jak dotąd, może pochwalić się czterema oscarowymi statuetkami, z czego aż trzy otrzymał właśnie za „Birdmana” (jako reżyser, współscenarzysta i współproducent). A jednak oglądając ten film nie tyle myślimy o reżyserze, co o aktorze wcielającym się w tytułową rolę. Michael Keaton - bo o nim mowa - w kinie zasłynął przede wszystkim rolą Batmana. Rolą, dzięki której przeszedł do historii kinematografii, ale też po której bardzo długo nie mógł się w Hollywood odnaleźć. Przed premierą wylał się na niego hejt fanów człowieka-nietoperza (nie widzieli go w tej roli), później zaś stał się ich idolem, a histeria na jego punkcie zdawała się nie mieć końca. I właśnie kogoś takiego gra Keaton u Iñárritu. Niby to nie Batman, tylko Birman, ale i tak od razu wiadomo o co i o kogo tutaj chodzi.
To jednak tylko jeden z wątków tego niebywale bogatego w treści i znaczenia filmu. Opowiadającego nie tylko o perypetiach dawnego, hollywoodzkiego gwiazdora, ale w ogóle: o świecie kina, teatru, czy mediów. Zarówno tych tradycyjnych, jak i społecznościowych.
Otóż grany przez Keatona bohater, bardzo chciałby uwolnić się od wizerunku superbohaterskiego Birdmana i stworzyć pamiętną broadwayowską kreację, która przyniosłaby mu uznanie w świecie sztuki i krytyki teatralnej. Jest przecież artystą, a od lat jedyne co robi, to pozuje do zdjęć fanom i odpowiada na wciąż te same pytania dziennikarzy, o to, czy wystąpi w kolejnej części przygód Birdmana. Inscenizacja „O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości?” - słynnej sztuki Raymonda Carvera – to dla niego najprawdopodobniej ostatnia szansa, na udowodnienie (sobie i innym), że jako aktor jest coś wart.
A może to tylko jego rozbuchane ego? Po tym, jak zdobył popularność i zarobił majątek w hollywoodzkiej Fabryce Snów, chce jeszcze uznania na Broadway’u?
- Co to, to nie! – ustawia go do pionu najsłynniejsza nowojorska krytyczka teatralna (bardzo dobra rola Lindsay Duncan). Swoje ambicje ma także partnerujący mu na scenie Mike – aktor młodszego pokolenia, który swą brawurową grą i ciągłymi skandalami stara się ściągnąć na siebie całą uwagę zarówno widowni, jak i mediów. Przede wszystkich tych społecznościowych, których ex-Birdman kompletnie nie rozumie i najczęściej im podpada. O czym zresztą i tak nie wie, bo ich nie śledzi. Czasem tylko dowiaduje się o sobie e-czegoś od córki.
Maksymalnie skupia się za to na sztuce Carvera. Stara się stworzyć nowe, broadwayowskie arcydzieło, ale im więcej trudu i wysiłku w to wkłada, tym bardziej sprawy w teatrze (na próbach i za kulisami) się komplikują, a całemu przedsięwzięciu grozi finansowa i artystyczna katastrofa…
Świetnie zagrane, znakomicie napisane, pomysłowo nakręcone (rzekomo w jednym ujęciu) – to po prostu trzeba zobaczyć!
*
Film można oglądać on-line na wielu polskich platformach streamingowych.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...