Humphrey Bogart otrzymał za rolę w tym filmie Oscara - jedynego w swojej karierze. Już chociażby z tego względu warto „Afrykańską królową” obejrzeć.
Powstałe w 1952 roku dzieło zrobiło krótko po premierze prawdziwą furorę. Publiczność dopisała, recenzenci byli bardzo przychylnie nastawieni, a i Akademia dorzuciła swoje (wspomniana statuetka dla Boogiego oraz nominacje dla Katharine Hepburn, Johna Hustona i James Agee).
Co ciekawe, kiedy scenariusz filmu krążył po hollywoodzkich wytwórniach, większość gwiazd i producentów odrzucała go (kto chciałby iść do kina na wojenny romans o starej pannie, siostrze pastora i jeszcze starszym, nie dbającym o siebie, gburowatym pijaku? – takie pytanie padało najczęściej). Tymczasem okazało się, że wystarczyło naszpikować opowieść zabawnymi kwestiami i nieprawdopodobnymi zwrotami akcji, tę ostatnią zaś umieścić w afrykańskiej dżungli i… oto mamy hit kinowy, a zarazem obraz, który przeszedł do historii kina.
Bogart bryluje na ekranie. Przez lata grywał powściągliwych twardzieli, gangsterów, zamkniętych w sobie prywatnych detektywów. Tu mógł się wykazać pełnią swoich aktorskich możliwości. Najpierw widzimy go jako nieogolonego, cynicznego brudasa. Gdy jednak zakocha się w bohaterce granej przez Hepburn, momentalnie zmieni się w romantycznego przystojniaka. Później na ekranie zobaczymy go jeszcze jako rozradowanego miłosnym uczuciem głuptasa, ale i człowieka zgorzkniałego, załamanego kolejnymi niepowodzeniami. Co sekwencja, to inny Bogart. Nieprawdopodobny popis!
Katharine Hepburn aż tak wielu przemian widzom tu nie serwuje. Ciekawe, czy jej rola po prostu tak została napisana, czy problem leżał gdzie indziej. Z licznych anegdot krążących o tej produkcji wiadomo, że aktorka ciężko znosiła afrykański klimat. Skorpiony, pająki, moskity, węże, muchy tse-tse, krokodyle, upały, paskudne choroby tropikalne… - ukochana Spencera Tracy z pewnością nie wspominała zbyt miło czasu spędzonego na planie. W przeciwieństwie do reżysera filmu, Johna Hustona, który ponoć bardziej emocjonował się licznymi polowaniami, w których brał udział, niż pracą nad filmem.
Jak było w rzeczywistości? Dziś już prawdy nie dojdziemy. Ważne, że mamy świetny film, o którym biograf Humphrey’a Bogarta, Stefan Kanfer, pisał w książce „Humphrey Bogart. Twardziel bez broni” tak:
Afrykańska królowa była epickim dramatem na mniejszą skalę, historią ludzkiej wytrzymałości, która ma nikłe szanse wobec potężnej przyrody, topografii i wojny.
Szanse może nikłe, ale jak to w dawnym Hollywood bywało, nawet w takich okolicznościach twórcy byli w stanie zakończyć film krzepiącym happyendem, w którym bohaterowie grani przez Hepburn i Bogarta pobierają się, groźna niemiecka kanonierka (istny postrach brytyjskiej armii), zostaje w cudownie filmowy sposób zatopiona, zaś państwo młodzi – jak widzimy w ostatnim ujęciu - płyną długo i szczęśliwie.
The End :)
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
"Afrykańska królowa" w najbliższym czasie pojawi się na antenie kanału FilmBox Arthouse. Emisje w niedzielę 14 marca o 17:25, w czwartek 18 marca o 8:30 oraz we wtorek 23 marca o 12:45.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.