Kolejny kultowy melodramat w dziejach kina?
„Każde pokolenie ma własny czas” – jak dobrze wiemy nie tylko z popularnego radiowego przeboju. Ale, mam wrażenie, że każde pokolenie ma także swój melodramat. „Przeminęło z wiatrem”, „Casablanca”, „Love Story”, „Angielski pacjent”, „Titanic”… – w dziejach kina ten gatunek niby obecny jest stale, a jednak „uaktywnia” się tylko od czasu do czasu.
Przez lata wydaje się, że wielbiciele tego rodzajów filmów skazani są już niemal wyłącznie na niezbyt porywające telewizyjne ekranizacje (patrzydło goni patrzydło). Aż tu nagle pojawia się film kinowy, na który widzowie walą drzwiami i oknami. Oglądają go na wielkim ekranie kilka razy pod rząd, a potem wracają do niego z rozrzewnieniem w kolejnych dekadach swego życia. I kto wie, czy takim właśnie filmem nie jest „Pamiętnik” z 2004 roku, wyreżyserowany przez Nicka Cassavetesa i nakręcony na podstawie bestsellerowej powieści Nicholasa Sparksa.
Sparks to bez wątpienia fenomen. Swoisty następca Nory Roberts, która przez lata uchodziła za królową powieściowych romansów i melodramatów. Teraz „zastąpił” ją Sparks, bo to jego książki ekranizowane są przez Hollywood na potęgę. Najczęściej, rzecz jasna, z marnym skutkiem, ale też nie ma się czemu dziwić. Nie jest to przecież literatura najwyższych lotów. A jednak „Pamiętnik” ogląda się z ogromną przyjemnością.
Może to kwestia scenarzystów – Jana Sardi i Jeremy’ego Levena – którzy poukładali sparksowe historie w bardziej logiczną i przejmującą całość? Może kunszt reżyserski wspomnianego już Cassavetesa? A może, po prostu, to odtwórcy głównych ról idealnie wpasowali się w oczekiwania widowni? Zobaczyliśmy w nich siebie? Nasze emocje, nadzieje, obawy?
Niby zasadnicza, romantyczna część filmu, toczy się w czasie II wojny światowej. To wtedy po raz pierwszy spotykają się Noah i Allie (Ryan Gosling i Rachel McAdams). Ale ich historię poznajemy dzięki żyjącemu współcześnie starszemu mężczyźnie (James Garner), który opowiada ją cierpiącej na zaniki pamięci pensjonariuszce domu opieki (Gena Rowlands). A więc łączy nam się w ten sposób to co dawne, idealizowane, mityczne niemalże (złota era Hollywood, jazz, ówczesna fantastyczna moda), z tym, co współczesne i niepokojące. Z naszymi obawami przed chorobami, starością, zniedołężnieniem, śmiercią.
Czasem jest więc tu komicznie, czasem dramatycznie. „Czasem słońce, czasem deszcz” – podpowiada tytuł innego melodramatu. Niby nic takiego. Staro prowda. A jednak proporcje są tu tak dobrane, wszystko tak świetnie zagrane, że oderwać się od tego filmu nie można. Kolejny kapitalny melodramat w historii kina. Nic tylko siadać i (który to już raz?) oglądać.
Obecnie, on-line, można go znaleźć w Chili, iTunes i na Netflixie.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...