Na muzycznej scenie chrześcijan dawno nie słyszałem tak dobrego i ożywczego materiału.
Victory Boyd – 28-letnia wokalistka, pianistka, gitarzystka i producentka – wcześniej dała się światu poznać jako współautorka kilku piosenek na płycie Kanyego Westa „Jesus Is King”. To zaowocowało nagrodą Grammy. „Glory Hour” to drugi solowy album artystki, muzycznie znakomity, łączący brzmienia soul, R&B, gospel i pop, tekstowo – głęboko przemyślany, przemodlony, będący świadectwem. Nie żeby za oceanem nie powstawały interesujące produkcje z pieśniami uwielbienia. Jest ich naprawdę wiele, choć nie wszystkie dostępne są na polskim rynku. Nie zawsze jednak udaje się worshipowym twórcom uniknąć brzmieniowych schematów, piosenki kalki, co u słuchacza wywołać może wrażenie „jakbym już gdzieś to słyszał”. Twórczość Victory jest wolna od tego typu powtórek. Zainspirowana współpracą z Westem, który ruszył do mainstreamu z projektem muzycznym na styku sacrum i profanum, wokalistka chce z Dobrą Nowiną dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. Przekaz jest jasny. W życiu bywają ciemności, noce. To nieuniknione. Ale jest Ktoś, kto daje siłę, wyciąga z największego mroku. „Pozwól zakorzenić się miłości” – podpowiada Victory. W utworze „El Shaddai” przypomina jeszcze, że imię Jego to „Bóg Wszechmocny”. Z kolei imię piosenkarki znaczy przecież „zwycięstwo”. Ale zwycięstwo – jak zapewnia Victory w kawałku „Righteous” – zawsze dokonuje się dzięki Niemu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.