Czyli przeżyjmy to jeszcze raz!
Przed tygodniem polecaliśmy kino raczej kobiece, czyli bardzo lekki i przyjemny film „Ekspedientki”. Dziś więc kompletnie zmieniamy gatunek i z klimatów obyczajowo-komediowych przeskakujemy do przygodowego science-fiction, którego akcja toczy się na Marsie!
Tak, tak. Nakręcony w 2012 roku „John Carter” to ekranizacja powieści „Księżniczka Marsa” i „John Carter z Marsa”, autorstwa Edgara Rice’a Burroughsa, a więc twórcy samego Tarzana. I nie tylko. Burroughs pisał przecież także i o Dzikim Zachodzie, i o zaginionych kontynentach, a inni jego bohaterowie przeżywali przygody np. w jądrze ziemi, czy epoce kamienia łupanego. Nie wspominając już o „Piratach z Wenus”.
Literatura w sam raz na wakacje! I taki jest też „John Carter”, wyreżyserowany przez Andrew Stantona. Akcja toczy się wartko, poznajemy nowe marsjańskie klany, rasy, krainy, zaś bohater, jak to często bywa, musi uratować księżniczkę, którą w końcu, wraz z połową królestwa dadzą mu za żonę.
Bajeczka? Powtórka z rozrywki? Kolejne „Gwiezdne wojny”? Wszystko się zgadza. A jednak nie sposób nie ulec urokowi tego filmu, który w kinach… kompletnie sobie nie poradził. Ba, uchodzi nawet za jedną z największych kasowych klęsk w historii wytwórni Disneya.
A jednak, po czasie, zyskuje status filmu kultowego. Często przyrównywanego do „Flasha Gordona” z 1980 roku. Widowiska absolutnie kiczowatego, nieudolnie imitującego wspomniane przed chwilą „Gwiezdne wojny”, a jednak oferującego widzom, tak wiele niesamowitych i zapierających dech w piersiach przygód, że nie można się od tego filmu oderwać. Zwłaszcza, że w tle cały czas słyszymy muzykę zespołu Queen.
„John Carter” aż taką ścieżką dźwiękową pochwalić się nie może, za to fabularnie, że tak potocznie powiem: wymiata! Warto więc dać mu szansę, bo to naprawdę widowisko, jakich mało.
Przygoda trwa!
*
On-line „John Carter” jest dostępny na Disney+, Rakuten i w iTunes.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.