Pani Anna, gdy chce nową sukienkę, musi uzbroić się w cierpliwość. Tych, które jej się podobają, nie ma w sklepie. Podobnie jak torebek, mokasynów, naszyjników i innych ozdób.
- Indiańskich ubrań nie da się kupić. Podobnie jak mieszkańcy Ameryki Północnej, robię je sam. Od myśliwych kupuję skóry, sam je wyprawiam, używając do tego mózgu zwierzęcego. Potem szyję i ozdabiam. Podobnie jest z mokasynami czy naszyjnikami, sakwami. Jest to bardzo mozolna praca. Gdy robię np. mokasyny, szycie pierwszego idzie mi znacznie szybciej, drugiego mi się nie chce, bo już taki robiłem – śmieje się pan Jarosław.
Po latach fascynacji indiańską kulturą i tradycją Pruchniewscy przywykli już do tego, że swoją pasją wywołują zdziwienie. Boli ich jedynie, gdy ktoś traktuje ich jak przebierańców czy ludzi, którzy na Indianach chcą zarobić pieniądze. Rozległa wiedza, jaką posiadają, pozwala im przybliżać życie narodów, które wciąż istnieją. Podczas spotkań w wiosce, a także w szkołach i przedszkolach, starają się burzyć stereotypy i pokazywać prawdziwe życie dawnych mieszkańców Ameryki.
– Ciągle tłumaczymy, że Indianie nie palili fajki pokoju i nie zażywali ziół halucynogennych, by mieć wizje. Owszem, palili, ale świętą fajkę, którą zapalano podczas modlitwy, by ta razem z dymem została zaniesiona do Boga, a także przy podpisywaniu umów, by nadać im głębszy i bardziej trwały wymiar. Gdy zaś idzie o wizje, pojawiały się one w sytuacjach skrajnego wyczerpania organizmu, do którego doprowadzali się przez post, długotrwałą modlitwę, taniec czy siedzenie na słońcu – wyjaśnia Jarosław Pruchniewski.
– Poznając ich bliżej, nietrudno zachwycić się ich religijnością, tolerancją, a przede wszystkim szacunkiem, jaki mieli do swojej tradycji, osób starszych i dzieci, w których widzieli przyszłość narodu – dodaje pani Anna. – Mnie nie przestanie zachwycać ich honor, a także bycie zarazem dobrym i twardym. O swoich troszczyli się jak mało kto, za to wobec wroga byli bezwzględni. To taki prosty, męski wzór postępowania – wtrąca Jarosław.
Zdziwienie biskupa
– Cieszymy się, że sprowadzając się do Solcy, zostaliśmy tak dobrze przyjęci przez mieszkańców. Na pierwszym spotkaniu, na które poszliśmy – rzecz jasna – w strojach indiańskich, witano nas oklaskami, a nawet odśpiewano nam „Sto lat” – wspomina Anna Pruchniewska. – Teraz często sąsiedzi zaglądają do nas, by chwilę odpocząć czy wspólnie się pobawić. Uczestniczą też w indiańskich świętach, które organizujemy – dodaje pani Anna.
– Ciepło zostaliśmy także przyjęci w naszej parafii. Kiedyś, podczas bierzmowania, ksiądz proboszcz Zbigniew Nitecki poprosił nas, byśmy zechcieli przedstawić się księdzu biskupowi. Umówiliśmy się, że wejdziemy do kościoła dopiero po Komunii św., by wcześniej nikogo nie rozpraszać. Stajemy w drzwiach i słyszymy, jak biskup Ireneusz Pękalski mówi: „O, tam są jacyś Indianie. Co oni tu robią?”. Ksiądz proboszcz uspokajał: „Spokojnie, to jest jedna z naszych grup, oni się zaraz księdzu biskupowi zaprezentują”. Kiedy wszedłem na ambonę, po kołach Żywego Różańca i Caritas, biskup wtrącił, że nie zna języka Indian. Odwracając się do niego, stwierdziłem, że ja też nie. Dlatego pewnie jakoś się dogadamy – śmieje się pan Jarosław.
Za kilka dni indianiści z Solcy udadzą się na swój coroczny obóz. W dzikiej głuszy przez parę dni będą wielką rodziną z podobnymi sobie pasjonatami. Bez prądu, przy płonących ogniskach będą przygotowywać posiłki, strzelać z łuku, snuć indiańskie opowieści. Do swoich walizek nie spakują dżinsów i polarów, ale indiańskie skórzane suknie, koszule, mokasyny, sakwy i kilka innych niezwykłych rzeczy.
– Dobrze, że obóz jest w Polsce, bo inaczej na granicy, przy odprawie, celnicy mogliby się zdziwić zawartością naszego bagażu – śmieje się pani Anna. Wyjazdy to dla całej rodziny czas, na który czekają cały rok. Tam ładują akumulatory i nabierają sił do dalszego indiańskiego życia. Zanim wyruszą w drogę, jeszcze raz przybyłym do wioski opowiedzą jedną z indiańskich legend.
W dawnych czasach Indianom żyło się znacznie łatwiej. Było dużo zwierząt, na które polowali, w rzekach roiło się od ryb. Od swojego stwórcy, który nazywał się Gluskabi, otrzymali specjalny dar, którym był sok z drzewa klonów cukrowych...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.