Czasami niektórzy myślą, że śląskość to niedzielne rolady, śląsko godka, zopaski po starej ciotce i na tym koniec...
A przecież śląska kultura na przestrzeni dziejów ogarnęła każdy szczegół rzeczywistości w której egzystuje. To bogactwo widoczne jest na każdym kroku. Oczywiście, tę śląską swojskość trzeba umieć dostrzec.
Przykładowo więc swojskość ta widoczna jest w architekturze – poprzez lauby czy charakterystyczne drewniane i odpowiednio malowane na zielono kwietniki na oknach familoków, w muzyce – poprzez śląskie pieśniczki czy w nazewnictwie miejscowości – gdzie są regionalne wersje nazw typu: Glywice, Zobrze, Imielyń, Orzysze, Czorny Las, Giyrołtowice…
Można by te przykłady ciągnąć w nieskończoność, ale zaznaczmy jeszcze tylko na koniec, że w ogrodniczym fachu długa jest lista swojskiego nazewnictwa kwiatów: mlycz – mniszek lekarski, bolioczka – jaskry, gynsipympki – stokrotki, sierotki – bratki, gladiole – mieczyki, flider – bez, jadwiżki – astry, mar-garetki – złocienie, piwowońki – piwonie, wojoki – rudbekia, lipina – łubin, żabiełoczka – niezapomi-najk, i wiele innych.
Nasze swojskości daje się także zauważyć w szafie śląskiej zakrystii. Jest to o tyle dziwne, bo przecież nasze wyznanie, nasz Kościół katolicki już przecież z samej nazwy jest powszechny, uniwersalny i mógłby ktoś powiedzieć, że z tego powodu nie ma w nim miejsca na lokalności. A jednak swojskość z katolicyzmem świetnie się komponuje i to na całym świecie. Bo niektórzy może jeszcze pamiętają, jak nasz papież Jan Paweł II podczas jednej ze swych wielu pielgrzymek po świecie pozwalał w Afryce na taniec religijny podczas Mszy św. Ale wróćmy do naszej zakrystyjnej szafy.
Jeżeli jakiś Ślązok wybierze się w podróż albo na pielgrzymkę poza Śląsk i uczestniczy tam w Mszy albo w nabożeństwie, to musi zauważyć różnice. A dotyczą one nie tylko śpiewu w liturgii, ale też komży. A więc w pierwszej kolejności zauważamy, że ministranci noszą tam raczej tylko komże bez kragli, czyli kołnierzyków i spodków, czyli sutanek. Takie chodzenie po prezbiterium w samej komży kojarzy się Ślązokowi z lotaniem bez galot albo z bielizną w izbach porodowych. Ale księżowskie komże poza Śląskiem również inne są od kształtu komż śląskich.
Mój znajomy ksiądz określa je dosadnie gorolskimi komżami. Mają one jakby taki dekolt pod szyją, zaś na Śląsku sięgają one pod samą szyję i są zawiązywane na sznurek. Ta różnica dokładnie znana jest naszym śląskim proboszczom i wikarym. A niektórzy do tego stopnia są do nich przywiązani, że wyjeżdżając poza diecezję, zabierają ze sobą swoje komże, żeby nie musieć ubierać czegoś takiego cudzego. I to jest piękne.
To świadczy o głębokiej świadomości swych regionalnych różnic. Jest to oczywiście jedynie składnikiem większej całości i tylko ta świadomość może nas bronić przed zalewami globalno-unifikacyjnej „rewolucji kulturalnej”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.